DolinaMgieł jest moim przeznaczeniem, przestrzenią, w którą wpisał mnie WielkiCynik, nie dając prawa wyboru. Patrzę w górę, tam gdzie rozpościera się otwarta księga galaktyk i nie rozumiem, dlaczego Tu i Teraz? Nie wiem, dlaczego zamiast perfekcyjnie działającego mechanizmu Foza, wszczepiono we mnie Kryształ, nie dającą spokoju refleksję i nadwrażliwość przeżyć, ciągłe poszukiwanie Ideału, bez szans na jego materializację? Dlaczego otrzymałam w darze ciągłe poczucie wyobcowania, zawieszenia między pragmatyzmem a marzeniem, przejmującą samotność współodczuwania? Patrzę w górę i zastanawiam się, ile takich ziaren piasku jak ja przesypało się juz przez tę gigantyczną klepsydrę, ile z nich jeszcze zawieszonych jest w niebycie. Ile istnień mnie przeznaczonych przeminęło w bezowocnym oczekiwaniu na Spotkanie? Z iloma szansami minę się w niezmierzonej przestrzeni DolinyMgieł? Kto będzie mnie oczekiwał, gdy już przesypię się w WielkąNiewiadomą? Platońska teoria o dwóch połowach pomarańczy napawa mnie przerażeniem. Jeśli rzeczywiście WielkiCynik nas porozrywał i gdzieś istnieje Ktoś idealnie pasujący w moje rany, a ja jestem dopełnieniem jego skaz, jaką mam szansę na Spotkanie? Może minęliśmy się w korytarzach Czasu, a może otarliśmy o siebie bezrefleksyjnie w tramwaju. Może był przed moją erą, a może nastanie po niej? Fozy wierzą, że ten ktoś istnieje w ich rzeczywistości, nie mam pojęcia na jakiej podstawie.
***
DolinaMgieł obfituje w SpotkaniaNieWPorę, w skrzyżowania, które zmieniają na zawsze bieg i rytm dalszej wędrówki. Zawsze, gdy następują mam nieodparte wrażenie, że WielkiCynik godny jest swego imienia. Krzyżuje ścieżki istotom utkanym z tej samej materii, ale zawieszonym na różnych pułapach rzeczywistości, często zbyt odległych, by móc choć przez moment iść w tę samą stronę. W zderzeniu Kryształów rodzą się Iskry, które budują niewidzialne więzy, magnetyczne mosty nie do rozerwania, na przekór logice i rozsądkowi. W Kryształach rodzi się napęczniały emocjami Blask, dławiący Słowami, które nie mogą wybrzmieć i na zawsze pozostają zawieszone między spojrzeniami. SpotkaniaNieWPorę są bardzo trudne. W jednej sekundzie wywracają rzeczywistość do góry nogami, otwierają napełnione wyjątkowo delikatnymi uczuciami przestrzenie , w których każdy nieostrożny ruch grozi katastofą. Poruszają struny nienazwanej otwartości i wydobywają z nich najczulsze tony.
Długo wydawało mi się, że SpotkaniaNieWPorę są przekleństwem. Wnikają w Kryształ, rozświetlają go do granic wytrzymałości. Rozgrywają się w przestrzeniach mistycznych doznań, poorane pragnieniem ucieleśnienia. Niedopowiedziane, a jednocześnie oczytane bezbłednie, zamknięte w każdym geście, ulotnym spojrzeniu, metaforze. Chciałoby się przenieść je poza Przestrzeń i Czas, by móc zatonąć bez opamiętania w oceanie uczuć, jednak rzeczywistość DolinyMgieł na to nie pozwala. SpotkaniaNieWPorę nie są złe. Są po prosty nie w porę. Zbyt wcześnie. Za późno. Mijamy się o włos...o cień... o drobinę Czasu... Nie w porę, by móc przymierzyć dusze do siebie i sprawdzić, czy ślady rozerwania pasują.
SpotkaniaNieWPorę są bardzo trudne, ale to jeden z darów WielkiegoCynika, który rozjaśnia Kryształ całym widmem najsubtelniejszych uczuć, kroplą doskonałości. Wyostrza wrażliwość, kieruje oczy w nowe przestrzenie poznania, na ułamek chwili daje poczucie współistnienia, zrozumienia i akceptacji. To nic, że boli puls Kryształu, przez który przetaczają się smugi doznań. To naprawdę niewiele. SpotkaniaNieWPorę dają siłę do wędrówki przez DolinęMgieł, czasem zmieniają jej kierunek i prowadzą do zdarzeń, które bez nich nigdy by się nie urealniły. Niekiedy dzięki nim powstają mosty ponad rzeczywistością, przestrzenie, w których można się schować przed Mgłami, w których są czyjeś Słowa i Obecność.
* * *
Noszę pod powiekami szkice twarzy. Usta zatrzymane w półuśmiechu... Odważne spojrzenie hardo studiujące moje oczy, jakby szukało w nich odpowiedzi. Wyrwany z czasu i miejsca gest...Jeszcze nie znam imienia. DolinaMgieł obfituje w SpotkaniaNieWPorę.
Opowieść o życiu w świecie Mgieł, o ucieczce, porażce i walce o odzyskanie zachwytu. Historia dziejąca się między dwoma światami - światem Kryształu i światem Fozów.
mgły
wtorek, 25 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
CzasZatrzymania
Przez opustoszałe ulice DolinyMgieł przewędrował wilgotny oddech odwilży i zawiesił w powietrzu drobniuteńkie kropelki. Latarnie utonęły impresyjnie w nadciągającym mroku wymieszanym w doskonałych proporcjach z mlecznymi pasmami mgieł. Nieliczne cienie wyłaniają się z niej, by natychmiast zniknąć po drugiej stronie magicznej firany. Rzeczywistość pustoszeje. Rozpoczyna się CzasZatrzymania.
Całkowity chaos dnia ujarzmia przybycie NieZwykłego. Krótka kszątanina, ostatnie szlify w partyturach potraw, coś stygnie, coś wykipiało. Jak zawsze nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem babcia czy ciocia trzymały za uzdy toczące się na raz kuchenne wydarzenia... Ta wigilia jest skromna. Kilka ulubionych potraw, kolejny rybi eksperyment. Na prowizorycznym stole mieszczą się ledwie dwa białe talerze, Światło przyniesione z DomuWielkiegoCynika i opłatek połamany przez wiatr, ale jest tam też miejsce na naszą Obecność. NieZwykły staje naprzeciw mnie, bierze w dłonie opłatek. SłowoWielkiegoCynika zagubione wśród labiryntu uwięzionych ksiąg zastępuje Rozmową - opakowuje w Słowo podziękowania i prośby, wiąże je wstęgami wiary. Dwa Kryształy napełnia Światło. Czuję, że stoję na progu Domu. Czegoś brakuje...
* * *
Wchodzę w jasność. Wszędzie światła, idealnie przyciete pod schemat CzasuZatrzymania dekoracje i muzyka. Zapachy niewychodzące z ram. Ogromny stół w perfekcyjnie dobranych kolorach oczekuje licznych gości i wabi przepychem potraw.Twarze znajome z poprzedniego Czasu, serdeczne i dobre, ale nieczytelne dla mnie jak egzotyczny alfabet. Fozy wiekowe - Fozy stare - Fozy młode.
Pojawia się Biała i NieIstniejący. Nagle widzę, że ich sylwetki wycięte sa z jeszcze innego wymiaru. Nie pasują do regularnego świata Fozów, nie pasują do Kryształów. Mam wrażenie, jakby ich wyblakłe postacie utkane były z Mgieł, półprzezroczyste, szare cienie bez odrobiny życia. Ich obecność przebiegła po krzyżu dreszczem chłodu, zawiesiła jakiś cień, który złowróżbnie wypełzał z każdym ich ruchem. NieIstniejący i Biała nie zachowują się jak Fozy. Nie uczestniczą w ich schemacie. W ich nie-obecności jest skrystalizowana samotność, lodowata obojętność, całkowicie wyprana z emocji płachta istnienia.
Opłatek i bombki życzeń - specjalność Fozów. Bajecznie kolorowe po wierzchu, ale wypełnione całkowitą próźnią znaczeń. TakTrzeba. Jednak Fozy się w nich odnajdują, rozpływają się w swoim uschematyzowanym pojęciu wesela i CzasuZatrzymania. Autentyczność ich płaskiego przeżywania bywa nawet rozczulająca i przekonująca. Podobnie jak okazywana sobie nawzajem serdeczność i poczucie wspólnoty. Lubię ten perfekcjonizm CzasuZatrzymania, tę lukrową polewę, gwar i życie miejsca, nawet te przewidywalne do bólu Fozy. Marzenie o CzasieZatrzymania w Domu ma coś z tej fozowej projekcji - może ten gwar wielu głosów, może idealnie poupychane w schemat kolory, może jasność, a może to wszystko po trochu.
* * *
Wstukuję kod. Drzwi się otwierają. Czuję zapach choinki, prawie zapomniany z poprzedniego Czasu - mam wrażenie, jakbym wróciła z dalekiej podróży. Kot przybiega na spotkanie, w atłasowej czerwnonej obróżce, niosąc swój prezencik w zębach. Łasi się do rąk. W kuchni unosi się jeszcze ulotny ślad NieZwykłego i wspomnienie naszej wypełnionej Blaskiem wigilii. Robię herbatę i otwieram ostatnie podarunki - listy od BezImiennego. Anioły rozsypują się po poduszce i misternie układają swoje cieniste skrzydła wokół moich ramion. Samotność zlizuje krople łez.
sobota, 22 grudnia 2012
NaMarginesie
Palce przebiegają po klawiaturze. Prowadzone muzyką Yirumy komponują opowieści. Zbierają okruchy zdarzeń i układają z nich miniatury, Słowem malują impresyjne obrazy. Zatrzymują czas. Nie wiem tylko, po co?
GorączkaFozów
CzasZatrzymania zbliża się powoli stąpając między minutami i GorączkaFozów sięgnęła zenitu. Pęd...Zgiełk...Tłum... Twarze następujące po sobie błyskawicznie, oddzielone stroboskopowym mrugnięciem powiek...Kakofonia dźwięków, wdzierających się przez świadomość i boleśnie rysujących mózg.. . Potrącenia... Nadepnięcia... Zderzenia... Warknięcia... DOŚĆ! Chcę krzyknąć, ale głos zamiera w krtani wepchniety tam przez pęd powietrza wytworzony przez gnające na oślep Fozy. Zwijam w mikroskopijny kłębek swoje wnętrze i uzbrojona wyłacznie w ciało oraz kolczugę praktyczności próbuję zrealizować założenia TakTrzeba.
Staram się odnaleźć w sobie smaki, wyobrazić je sobie i połaczyć w wyrafinowaną kompozycję, aby wybrać tylko te składniki, które będą ze sobą korespondować w dyskursie obrazu, woni i smaku, ale panujący wokół chaos oddziela mnie od Kryształu, mąci myśli i wybija z torów kreacji. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie finalnego efektu. Smaki rozsypuja się jak garść koralików, spadają na posadzkę, wprost pod stopy tabunów Fozów. Trudno. Karp-TakTrzeba, grzyby-TakTrzeba, mak- TakTrzeba... Racjonalna lista obowiązkowych komponentów zrealizowana. Wiem, że w konfrontacji ze smakami okaże się całkowicie przypadkowa...
Duszę się w epicentrum GorączkiFozów. Nie potrafię sie wyrwać, unieść ponad to pandemonium i z piedestału dystansu spojrzeć na zbliżający się CzasZatrzymania. Nie umiem uporządkować myśli, pozwolić się poprowadzić wszystkim tym Iskrom, które przez tyle lat budowały we mnie misterne witraże utkane ze smaków, zapachów, obrazów, dźwięków, przeżyć CzasuZatrzymania. Zapach grzybów oplata zieloną woń jodły, na której Dziadek wiesza poobijanego przez czas pieska-bombkę. Na parapecie w przedpokoju stoi stary magnetofon, z głośników którego unoszą się pasma muzyki... jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy... Wdrapuję się na parapet i wtulam w cień wielkiej paproci, między miękkimi dźwiękami, a zapachem mrozu, który właśnie wniósł do domu pierwszy wigilijny gość...Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze... Za oknem zaczyna padać śnieg. Pojedyncze, duże płatki wirują w żółtym świetle latarni, delikatnie przysiadają na rosnącej na zewnątrz tui i z każdą minutą dłuższy i cieplejszy staje się płaszcz na zielonym ciele krzewu. Anioły prostują skrzydła - mówi Dziadek i przytula świeżo ogoloną twarz, osnutą mocną nutą wody kolońskiej do mojego policzka... Otwieram oczy i porywa mnie obłędna karuzela Fozów. Płynę bezwiednie z ich rzeką, zostawiając za sobą tamto okno i czas. Wychodzę w krótkość dnia obładowana zmęczeniem i ciężarem. Pada śnieg. Mija mnie starsza kobieta, prowadząca za rękę chłopca. "Patrz, aniołki trzepia poduszki" - mówi do dziecka. Nie poprawiam.
piątek, 21 grudnia 2012
Obecność
Ponad ziemią rozpostarł ramiona Orion, celując w świetliste oko Aldebarana i napełniając DolinęMgieł mroźnym spojrzeniem zimowego nieba. Oddech zawieszał w przestrzeniach świetliste tiule, a pod stopami przeraźliwy chłod zmuszał śnieg do skowytu. Iskry przecinały Kryształ raz za razem, rozniecając w nim blask spotęgowany pryzmatem mroźnie krytalicznego powietrza i podsycany gorącą, niczym pachnąca cynamonem czekolada, GrąMyśli. Refleksje i spostrzeżenia oblekały się w Słowa, a te miast kostnieć w pół drogi, prostowały skrzydła i bezszelestnie jak ćmy ulatywały w mrok prowadzone srebrzystą jasnością migotliwego śmiechu.
Fary otuliły mnie puchatą, cieplutką Obecnością, pełną nieoczekiwanych GierMyśli wyznaczających czas i przestrzeń wspólnej Drogi. To niezwykłe, że niektóre Fary nie rozmywają się w biegu zdarzeń. Wręcz przeciwnie - ich trwanie jest nadzwyczaj konkretne i jeszcze bardziej inspirujące, przepoczwarza się w przepełnioną ciepłem Obecność, pełną strategiczych GierMyśli, trwających dopóty dopóki nie skończy się schematyzacja i część z nich nie zostanie wchłonięta przez rzeczywistość Fozów. Fary są niezwykłe, gdyż mają w sobie jakiś okruch Kryształu, jakiś niezwykły pryzmat, który sprawia, że potrafią się w nich rodzić Iskry i Blaski, materializować Marzenia, transponować Obrazy. Niestety, schematyzacja bardzo skutecznie wydziera te drobinki z wnętrz Farów, a funkcjonowanie w realiach Fozów, ściera w pył najmniejsze kryształowe ziarno. No chyba, że przeznaczeniem Fara jest Kryształ, misterna konstrukcja komórek elementarnych Idei i Emocji, niepojęta Wrażliwość zastygła w równoległościanach łez, bólu i uniesień. Prawdziwa rzadkość.
Patrzyłam w oczy Farów, pełne jeszcze pokryształowego kurzu i mimo przejmująco ciepłej Obecności, wiedziałam, że wynik schematyzacji został przesądzony i ciasne okowy realizmu Fozów powoli stają się jedynie słusznym obszarem istnienia, nieuchronnie prowadzącym do wygaszenia ostatnich Iskier.
Patrzyłam na Fary, napawałam się Obecnością i GrąMyśli, śledziłam Iskry, a na ściankach Kryształu powoli wspinały się arabeskowoulotne pnącza nadziei, że mimo nieuchronnego wejścia w struktury Fozów, Fary zatrzymają jakiś mikroskopijny pyłek Światła, drobinkę Kryształu, która czasem rozbłyśnie Iskrą zadziwienia, zachwytu, czułości, tworzenia, idei i przeszyje na wskroś ich wnętrza, docierając do podszewki istnienia.
Fary powróciły do swoich wszechświatów, pozostawiając mi Iskry przebiegające poprzez Kryształ i rozlewające się po wszystkich komórkach poczucie radości. Nie wiem, dlaczego WielkiCynik uczynił ze mnie pseudoTyra, czemu skierował moje kroki na taką ścieżkę wyborów...Czasem wydaje mi się, że chciał sobie w ten sposób zapewnić lepszą zabawę, miniaturowy, prywatny park rozrywki. Wolę jednak myśleć, że WielkiCynik jest niezgłebioną tajemnicą, KryształemKryształów, którego cieni i blasków nie jestem w stanie pojąć, a jednak ufam ich intuicji. Mam jednak nadzieję, że wprowadził mnie w świat Farów, by blask Kryształu wyhartował okruch kryształowego piasku, który już na zawsze będzie lśnił uwięziony w źrenicy.
czwartek, 20 grudnia 2012
Głosy
Książki są jak Fozy. Każda ma jakieś imię, fasadę okładki, za którą skrywa własną opowieść. Czasem wystarczy rzut oka na obwolutę, by wiedzieć, że po drugiej stronie nie czeka nic, poza pustymi schematami słów, ułożonymi w równe ścieżki, płaskimi przenośniami i kiczowatym pejzażem emocji. Idę wzdłuż długich regałów. Przebiegam wzrokiem po identycznych twarzach książek, powtarzam w myślach ich imiona, często banalne, brzmiące jak pęknięty dzwon, puste niczym oczy Fozów. Opuszkami palców dotykam okładek, by poczuć wewnętrzny puls, ale zbyt często skóra księgi jest zimna, niewrażliwa na muśnięcie dłoni. Czasem jednak wyczuwam delikatny impuls, jakąś fascynującą nutę w imieniu lub blask, który nadaje zszytym razem kartkom indywidualny rys. Biorę książkę do ręki, czytam opis i z rezygnacją odstawiam egzemplarz na półkę – kolejny literacki Foz. Zdarza się jednak, że kilka słów porusza jakąś strunę i mam wrażenie, że słyszę ciche wołanie, zaproszenie do wnętrza. Wiem, że nie warto czytać pierwszego zdania, sztucznego tworu dopracowanego do granic konstrukcyjnej wytrzymałości, któremu każdy piszący poświęca najwięcej uwagi. To tak, jakby się chciało kogoś poznać wyłącznie na podstawie wystylizowanej wizytówki lub konwencjonalnych, grzecznościowych formuł. Nie warto też zaglądać w przypadkowe przestrzenie, gdyż nie powiedzą one prawdy. Będą tylko zlepkiem wyrwanych z kontekstu obrazów, kawałkiem układanki lepiej lub gorzej oprawionej w słowa. Dlatego zawsze, gdy słyszę ten Głos, otwieram ostatnie stronice i czytam końcowe zdanie niczym testament, list wysłany w butelce do kogoś po drugiej stronie oceanu liter. Jeśli jest ono w stanie dać impuls Iskrze, rozbłysnąć w Krysztale, stworzyć lotną myśl lub zagrać na strunach refleksji, wiem, że znalazłam to, czego szukałam. Księga przemówiła. Otworzyła się przede mną nowa ścieżka w DolinieMgieł, którą chcę pobiec i oddać się bez reszty podziwianiu wykreowanych światów, poszukiwaniu znaczeń i wpisywaniu ich we własne konteksty. Głos prowadzi mnie poprzez labirynty zdań do kogoś, kto nosił w sobie okruch Kryształu i omijając schematy poczytności, rezygnując z poklasku Fozów, mówił tylko to, co zasłużyło, by porozrywać ciszę.
* * *
Był czas, gdy Mgły były wyjątkowo nieprzeniknione, a WielkaNiewiadoma z siłą magnesu neodymowego przyciągała rozklekotane żelastwo myśli. Biała w histerycznej panice wepchnęła mnie w łapy MonteraDusz, który tylko sobie znanymi metodami miał uformować Mgły w poprawnie schematyczne korytarze, biegnące w prawidłowym kierunku, pooddzielane logicznie usytułowanymi pokojami obowiązków. MonterDusz popatrzył na mnie spod ciężkich okularów, szklistym, hiperracjonalnym wzrokiem Foza i zapytał:
- Czy słyszy Pani głosy lub widzi coś, czego nie ma?
Mgły przesłaniały wszystko. Nie widziałam. Nie słyszałam. MonterDusz był zadowolony. Parametry były właściwe. Żadnej niepotrzebnej schizofrenii, żadnej nadinterpretacji spiżowego realizmu – lekkie oliwienie odpowiednich trybów istnienia i mechanizm wskoczy na jedynie słuszne, wyliczone z inżynierską precyzją tory funkcjonowania. Wejdzie na swoje miejsce w szpalerze sformatowanych dusz.
Kiedy zaglądam w twarze książek, próbuję wyczuć ich puls, wsłuchuję się w Głosy, którymi mnie wołają, mimowolnie na usta wstępuje uśmiech. Mam przed oczami zatroskaną twarz MonteraDusz, widzę wystudiowane przerażenie w oczach bez wyrazu i nerwowe penetrowanie myśli, skrywane pod siateczką mimicznych zmarszczek, w poszukiwaniu skutecznej metody naprawczej, dla istoty, która słyszy Głosy. Ba, nawet widzi Obrazy, których nie ma. Nienarodzone fotografie, zatrzymane w stop – klatce drobiny czasu. Blaski i smugi porozpinanej w przestrzeni muzyki. Nieucieleśnione jeszcze sytuacje… spotkania… wzruszenia… Szkice rzeczywistości pod zamkniętymi powiekami.
- Czy słyszy Pani głosy lub widzi coś, czego nie ma?
Tak, MonterzeDusz. I właśnie dlatego Cię nie potrzebuję.
środa, 19 grudnia 2012
TakTrzeba
Fozy lawinami przetaczają się przez wąskie alterie DolinyMgieł, jeszcze bardziej zapętlone w swoje tu i teraz niż zazwyczaj. Wielkimi krokami zbliża się CzasZatrzymania, który wbrew głoszonym przez Fozy założeniom wciska je mocniej w kolejne schematy, mistrzowsko karmione komercyjną papką tandety. Szybciej… Więcej… Jaśniej… Rodzinniej… Zza szyby patrzę na przelewającą się masę, pochylona nad kubkiem kawy i Słowem. Fozy tu…Fozy tam…Wypatruję wśród nich Kryształowych, ale nawet jeśli są gdzieś tu, precyzyjnie wtopili się w gąszcz bezbarwnych spojrzeń, w jednolity szum odgłosów, w coraz wyraźniej unoszące się nad DolinąMgieł – „TAK TRZEBA”.
TakTrzeba ucieleśnia się w idealnie przystrojonych choinkach, na których nie wypada wieszać niemodnych ozdób po Dziadku, w błyszczących prezentach odhaczanych z listy, bez chwili refleksji nad adresatem, w karpiach i pierogach przygotowywanych obcymi rękoma. TakTrzeba musi być perfekcyjne, choć żaden Foz nie wie dlaczego i z typową dla siebie nonszalancją omija niewygodną refleksję brnąc w sztuczny śnieg rozsypany po wystawach. TakTrzeba nie obejmuje genialnego solo na trąbce, granego zziębnietymi palcami przez ulicznego muzyka. Staję. Świetlista smuga melodii wędruje między Fozami, płynnie i lekko niczym dym na jesieni. Fozy brodzą w nim bezwiednie, głuche na CzasZatrzymania rozwieszony pomiędzy nutami CichejNocy. W futerale kładę monetę, proste „dziękuję”. Unoszę wzrok i widzę brązowe spojrzenie przepełnione ŚwiatłemKryształu. Blask rozszczepia się na nierównych krawędziach, migocze… Zaczął padać śnieg… Odchodzę w swoją opowieść otulona szalem z muzyki, światła i śniegu.
Wśród tłumu wędruje biała postać ze skrzydłami, ale gdy się odwraca widzę zmarzniętego Foza z dzwonkiem i koszem opłatków na sprzedaż, przypominającego innym Fozom, że TakTrzeba. TakTrzeba ma tym razem twarz chorego dziecka spoglądającego z fotografii zawieszonej pod transparentem „pomóż”. AniołoFoz ma niezwykłą moc, bo nieliczne Fozy przystają przy nim, by poczuć się lepszymi niż są, zademonstrować pożądaną w CzasZatrzymania wrażliwość. Pod wpływem nieuważnego ruchu z kosza wypada opłatek i ląduje w śnieżnej brei, tuż pod nogami jakiegoś Foza, który wydłuża krok, by nie nadepnąć przedmiotu i idzie dalej. AniołoFoz udaje, że nie zauważył zguby, choć chwilę wcześniej wykonał serię ruchów, próbując schwycić upadający celofan. Mokry opłatek leży w błocie, a Fozy biegną w swoim kołowrotku wokół niego. Przechodząc podnoszę go z ziemi, a AniołoFoz gestem pokazuje mi, że go nie chce. Chyba nie rozumie, dlaczego podchodzę do trawnika i kruszę opłatek przed zziębnięte gołębie. Po chwili pojawiają się wróble, ze swoim wesołym świergotaniem. Przypominają mi się Słowa z książki Wańkowicza, o tym, jak do Warszawy po wojnie wracało życie. Pierwsze były wróble. AniołoFoz dalej nie rozumie. Tego nie obejmuje TakTrzeba.
* * *
WielkaNiewiadoma wysłała mi wiadomość. Tym razem to ona zrobiła krok w moim kierunku, przypominając, że nasze spotkanie może się odbyć także z Jej inicjatywy. Nie boję się.
TakTrzeba ucieleśnia się w idealnie przystrojonych choinkach, na których nie wypada wieszać niemodnych ozdób po Dziadku, w błyszczących prezentach odhaczanych z listy, bez chwili refleksji nad adresatem, w karpiach i pierogach przygotowywanych obcymi rękoma. TakTrzeba musi być perfekcyjne, choć żaden Foz nie wie dlaczego i z typową dla siebie nonszalancją omija niewygodną refleksję brnąc w sztuczny śnieg rozsypany po wystawach. TakTrzeba nie obejmuje genialnego solo na trąbce, granego zziębnietymi palcami przez ulicznego muzyka. Staję. Świetlista smuga melodii wędruje między Fozami, płynnie i lekko niczym dym na jesieni. Fozy brodzą w nim bezwiednie, głuche na CzasZatrzymania rozwieszony pomiędzy nutami CichejNocy. W futerale kładę monetę, proste „dziękuję”. Unoszę wzrok i widzę brązowe spojrzenie przepełnione ŚwiatłemKryształu. Blask rozszczepia się na nierównych krawędziach, migocze… Zaczął padać śnieg… Odchodzę w swoją opowieść otulona szalem z muzyki, światła i śniegu.
Wśród tłumu wędruje biała postać ze skrzydłami, ale gdy się odwraca widzę zmarzniętego Foza z dzwonkiem i koszem opłatków na sprzedaż, przypominającego innym Fozom, że TakTrzeba. TakTrzeba ma tym razem twarz chorego dziecka spoglądającego z fotografii zawieszonej pod transparentem „pomóż”. AniołoFoz ma niezwykłą moc, bo nieliczne Fozy przystają przy nim, by poczuć się lepszymi niż są, zademonstrować pożądaną w CzasZatrzymania wrażliwość. Pod wpływem nieuważnego ruchu z kosza wypada opłatek i ląduje w śnieżnej brei, tuż pod nogami jakiegoś Foza, który wydłuża krok, by nie nadepnąć przedmiotu i idzie dalej. AniołoFoz udaje, że nie zauważył zguby, choć chwilę wcześniej wykonał serię ruchów, próbując schwycić upadający celofan. Mokry opłatek leży w błocie, a Fozy biegną w swoim kołowrotku wokół niego. Przechodząc podnoszę go z ziemi, a AniołoFoz gestem pokazuje mi, że go nie chce. Chyba nie rozumie, dlaczego podchodzę do trawnika i kruszę opłatek przed zziębnięte gołębie. Po chwili pojawiają się wróble, ze swoim wesołym świergotaniem. Przypominają mi się Słowa z książki Wańkowicza, o tym, jak do Warszawy po wojnie wracało życie. Pierwsze były wróble. AniołoFoz dalej nie rozumie. Tego nie obejmuje TakTrzeba.
* * *
WielkaNiewiadoma wysłała mi wiadomość. Tym razem to ona zrobiła krok w moim kierunku, przypominając, że nasze spotkanie może się odbyć także z Jej inicjatywy. Nie boję się.
wtorek, 18 grudnia 2012
Skrzydła
Odwieczne marzenie Fozów - wzbić się ponad DolinęMgieł i poczuć ptakiem. Tworzą mity o istotach ze skrzydłami z wosku i piór, modlą się do eterycznych postaci w bieli, budują machiny i skaczą uwiązani linami do rzeczywistości, by poczuć, jak to jest być wolnym. Zadowalają się namiastką, obcą opowieścią lub haustem adrenaliny. Chwilowe wyjście poza schemat w inny schemat. Fozy nie doznają nigdy, jak to jest mieć miękkość chmur pod stopami ani jak ciężko ciągnąć za sobą oplecione Mgłami, ciężkie od wilgoci i chłodu skrzydła.
Nie wiem, czy mam Skrzydła. Nauczona racjonalizmu Fozów i przyziemnej filozofii SzklistychMgieł, nie widzę ich u ramion. Wiem jednak, że potrafią być niewyobrażalnie ciężkie, dalekie od lekkości tych malowanych na lśniących złotem ikonach. Czasem trudno oderwać je od ziemi, by zrobić kolejny krok i wtedy chciałoby się wyrwać je z ochłapami mięsa, zostawić bez żalu ciśnięte w mrok.
Nie wiem, czy mam Skrzydła, ale znam to uczucie, pełne fizyczności, gdy unoszą się ku górze i prostują z lekkością pozbawioną grawitacji. Mam świadomość istnienia każdego pióra, idealnie miękkiego, odartego z ciężaru. Stanowią część mnie, posłuszne woli jak ręka czy noga, idealnie zespolone z ciałem, gotowe na impuls świadomości.
Nie wiem, czy mam Skrzydła, ale cieleśnie czuję, jak zamykają w najsubtelniejszym objęciu niektóre Istnienia, jakby chciały w nie przelać Światło, jakiś idealny blask wypływający z Kryształu duszy i tylko na poziomie duszy możliwy do zrozumienia. Wiem, że są Istoty, które czują ten dotyk, widzą go w spojrzeniu, odczytują z ruchu ciała i wplecionych między słowa znaczeń.
Nie wiem, czy mam Skrzydła, ale znam uczucie całkowitej Wolności, gdy DolinaMgieł zostaje gdzieś daleko, a ja unoszę się poza czasem, w obszarach całkowicie niedostępnych Fozom i ich zgiełkliwym sprawom. Znam miękkość Przestrzeni i delikatne dźwięki smug słońca poruszonych nieostrożna dłonią.
W lustrzanej tafli odbija się powierzchowność, wpisana w przestrzeń i czas, ograniczona regułami DolinyMgieł. Wpatrzona w wizerunek, który wędruje ścieżkami codzienności, nie widzę nawet cienia Skrzydeł, zarysu, jakiejkolwiek przesłanki ich istnienia. Nie wiem, czy mam Skrzydła...
poniedziałek, 17 grudnia 2012
Przejaśnienia
Mgły się przyczaiły. Z wrodzonym sprytem wpełzły w zakamarki sobie tylko znanych szczelin czasu. Nie oblepiają horyzontu. Nie oplatają myśli. Nie ziębia ciała lodowatym dotykiem. Naiwnie można by było sądzić, że odeszły, ale wiem, że to nieprawda. Przyczajone i niewidoczne obserwują i czekają na odpowiedni moment, by kolejny raz zamknąć świadomość w szklanej pułapce, by wyziębić wszystkie emocje i sprowadzić je do wspólnego mianownika paranoicznego lęku. Mgły są przebiegłe...
* * *
Pomiędzy wydarzeniami powoli porozpinał się krystaliczny Spokój, nieskażony smugami Mgieł. Jego spiżowa siła napędza godziny, pozwala czuć sens w bezdennie idiotycznych czynnościach codzienności. Coraz łatwiej utrzymać równowagę na cienkiej sinusoidzie rzeczywistości i usłyszeć szmer przebiegających przez Kryształ Iskier, których lśniąca obecność staje się bardziej odczuwalna. Na szlifach Kryształu zatrzymują się zdarzenia, drobinki rzeczywistości uderzają w niego delikatnie, niczym ziarna piasku i pobudzają do pulsacyjnych rozbłysków . Zastygle we Mgle struny wrażliwości drgają niezauważalnie, budząc Kryształ do życia.
Wydarzenia nie płyną spowite mgłą, nierozpoznawalnie identyczne. Zatrzymują się w fotograficznych ujęciach i pozwalają rozsmakowywać się detalami. Szum, pośpiech, tłum Fozów i nagle...błysk...Nuta za nutą na Kryształ opada deszcz znajomych dźwięków. Przejmujące solo trąbki roznieca Iskry, zawisa w przestrzeniach serca. Wszystko zamiera, pustoszeje. Nie ma juz Fozów, pośpiechu, zmęczenia. W przestrzeni Kryształu jest tylko ta muzyka i blask zrodzony ze wzruszeń.
* * *
Wychodzę w noc. Na skórze mam jeszcze nieistotny dotyk, a pod powiekami obraz splecionych dłoni, spojrzenie aż po dno duszy. Zatraca znaczenie postać po drugiej stronie wspomnienia. Rozmywa się kontekst. Kryształ pulsuje od metafor i niedomówień. Całe jego wnętrze wypełnia ulotność chwili, przesyconej subtelnością. Patrzę w niebo. Na krawędziach rzęs przysiadają gwiazdy.
* * *
Przestrzeń nasycona słowami - nieistotna kakofonia dźwięków, czyjeś pytanie, jakas odpowiedź, historia, żart. Kolejne wyrazy płyną nieprzerwanym strumieniem, bez znaczenia. Wśród zgiełku pada słowo - nic ważnego, refleksja niczym kamień rzucona w ocean zdań. We mnie nie ma już gwaru, nie ma wokół bezsensownie rozrzuconych znaczeń. Słowo zapada w Kryształ, uwalnia myśli, uderza w emocje. Zatrzymuję się w biegu i patrzę, jak jedno słowo rozchodzi się kręgami po oceanie, by po chwili nie zostawic po sobie śladu w rozedrganej rzeczywistości. Patrzę na usta, które uwolniły słowo, na oczy, których nie pojmuję, na twarz, której nie znam...Nie wiem, czy rozumiem. I nie potrzebuję wiedzieć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)