mgły

mgły

poniedziałek, 30 września 2013

BezDroża

Chłodny poranek przenika do wszystkich komórek ciała i rozlewa się po krwioobiegu. Powieki ciążą sennie, ciężkie od przeczytanych nocą stronic, a smak kawy ciągle trzepocze na ustach. Jedynym pragnieniem są miękkie bezdroża snu. Mimo to jadę z Białą, by posnuć się po dzikich ostępach w poszukiwaniu grzybów, pachnących okruchów jesieni. Biała ma poczucie Wspólnoty, idiotyczne przeświadczenie, że nawiązała nic porozumienia. Patrzę na nią,  na to idealne wcielenie Foza i zastanawiam się, jak można być tak ślepym, tak zatrzaśniętym w schematach i wzorach, by nie dostrzegać, że matematyczne wyliczenia błądzą po manowcach i nie zbliżają się nawet w przybliżeniu do poprawnego wyniku. Nie staram się już wyprowadzać jej z zagmatwanych korytarzy foziej logiki. Nie próbuję przebić się przez szklisto-biały kokon, który sobie wytworzyła. Nie oczekuję, że usłyszy Słowa, a nie własną nadinterpretację, uproszczone do granic absurdu komunikaty, których treść i tak nie ma wiekszego znaczenia. Nie mogę się nadziwić, że do świadomości Białej docierają tylko wybrane fale, jakby WielkiCynik zapomniał dostroić odbiornik, który wyłapuje tylko niektóre rozgłośnie. Przeważnie odbiera RadioPracaWłasna, które jest w stanie zagłuszyć wszystko, nawet relaksacyjne dziś RadioGrzyby. Kiedyś odbierała jeszcze RadioPies, ale częstotliwość zaginęła gdzieś w eterze.

Wędruję swoimi ścieżkami wpatrzona pod nogi. Zieloność ściółki zespala się z zielenią spojrzenia w jeden, idealny synchron. Biała swoim zwyczajem Foza pędzi gdzieś z przodu, jakby pośpiech stanowił proces życiowy. Znika w labiryntach gałęzi jej połyskująca kurtka. W pięcioliniach myśli zaczyna rozbrzmiewać wiersz Steda...Ty, ty prawdziwej nie uronisz łzy / Ty najwyżej w góre wznosisz brwi / Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle, / bo ty grasz. / Ja duszę na ramieniu wiecznie mam / Cały jestem zbudowany z ran... Sarkastyczny komentarz, WielkiCyniku, zaiste sarkastyczny.

Nie gonię za Białą. Cisza narasta we mnie po granice Kryształu. Jest idealna i gładka jak lustro - żadnego powiewu, trzasku gałęzi, odgłosu ptaka. Czas staje, jakby bał się, że swoim strumieniem porysuje perfekcyjną taflę ciszy, a ja wiem, że nadeszło Zatrzymanie. Spoglądam w górę, na złocistą mozaikę liści na sklepieniu lasu, na białe kolumny brzóz porysowane czarnymi pęknięciami. Sakrum słonecznych promieni kładzie się błogosławieństwem na mojej głowie. I nie ma już nic poza tą chwilą. Nic nie jest ważniejsze, od  tej ciszy, po samo dno Kryształu. Przestrzeń przechodzi metamorfozę - oddala sie od ogółu i koncentruje na fotograficznym detalu. Mam wrażenie, jakby w jednej sekundzie percepcja uległa przedziwnemu rozszczepieniu i umożliwiła mi jednoczesne postrzeganie szczegółu i całościowego obrazu. Pająk, idealny konstruktor świetlistych galaktyk, buduje sieć, która zdaje się być cała z materii światła...Żuk, banalna metafora istnienia, wydostał się z pękniętej purchawki, otrzepuje pancerz i idzie dalej, nie zważając na przeszkody i upadki... Ponad drzewami przelatuje ptak. Słyszę szum skrzydeł i czuję na twarzy powiew poruszonego piórem powietrza... Wszystko spaja  się w całość, jak harmonijne fragmenty gobelinu. Czas  zaczyna wracać na  miejsce i lekko przetaczać swoje ziarna. Powoli...Ostrożnie...

Biała pojawia się wśród drzew, zdziwiona  nieobecnością. Pyta, co sie stało, jakby jej byt Foza mógł zrozumiec odpowiedź. Wykręcam się zdawkowym zabłądzeniem i podręcznym brakiem orientacji - racjonalnymi usprawiedliwieniami mieszczącymi się w zasobach pojmowania.

sobota, 28 września 2013

Wrażliwość Tyra

Zaplątana w nowe zadania schematyzacji zaczynam dostrzegać, że logika Fozów/ Tyrów nie jest w stanie odczytać niektórych rejonów rzeczywistości i zrozumiec nawet powierzchni zjawisk, które dla Kryształowych są oczywiste. Brakuje słów, a te które istnieją w zasobie leksykalnym Fozów, nie obejmują swoim znaczeniem złożoności i niuansów, nie opisują tego wszystkiego, co leży w głębiach. Niedawno, jeden z Farów,  który przybył z odległych rejonów DolinyMgieł, poddawany schematyzacji, zapytał, co znaczy wrażliwość. Wpisana w rolę Tyra natychmiast wysypałam z siebie odpowiednią dawkę określeń, synonimów i przykładów, by nagle zderzyć się z refleksją, iż wszystko, co mówię jest tylko garścią przypadkowych puzzli, z których nie można ułożyć pełnego obrazu, obfitego w odcienie i wyjątkowości. Jak więc wytłumaczyć Fozowi, czym jest najważniejszy składnik Kryształu, skoro język DolinyMgieł nie był w stanie zbudować żadnej definicji, prócz przypadkowych zlepków określeń precyzujących wyrwane z kontekstu fragmenty?

W tym wszystkim najbardziej wzrusza mnie wrażliwość Tyrów, którym się wydaje, że z racji wykonywanej profesji mają na nią wyłaczność i są w tej dziedzinie szczególnie uprzywilejowane, ba nawet mogą wpisać ją w założenia schematyzacji i wymagać jej przyswojenia przez zastępy Farów. Śmieszne. Zatopione w swojej misji Tyry budują schematy, by zamknąć w nie coś, co się schematom wymyka, konstruują definicje niczym pałace z kart, które przy najlżejszym podmuchu intelektualnej argumentacji popadają w ruinę i trzeba je na siłę scalać zaprawą wątpliwego autorytetu. Pochylają się nad Farami tylko po to, by uniknąć kłopotliwych uwikłań, wrażliwością zasłaniają swoje zaangażowanie w schematyzację Nibów, a gdy spojrzy się na ich działania nagle okazuje się, że są tylko pozornym lawirowaniem między filarami definicji, w której nie ma miejsca dla BezPowrotnego, BezImiennego czy NiePrzeciętnej, nie ma miejsca na zrozumienie sedna Kryształów i pajęczej doskonałości tego, czym jest Wrażliwość.


BezPowrotny przeszedł przez najciemniejsze zakamarki DolinyMgieł, przez sinusoidy, które mnie ominęły, których zgniłych smaków nie zaznałam. Wydostał się z labiryntów, z przeistaczających się nierzeczywistych światów tworzących paranormalne pejzaże. W ostatnich, wygasających Iskrach Kryształu odnalazł siłę, by rozbić SzklisteMgły, by wydostać z owinietych mackami Mgieł Myśli resztki woli istnienia. Jego rozpaczliwe odejście w pozaświadomą destrukcję pozostawiło plamę Żalu w moim Krysztale, wyraźną i rozdrażnioną ranę, wybebeszoną bezradność, które nie pozwoliły mi zatrzasnąć za nim Zapomnienia. Każdego dnia bezrefleksyjnie patrzyłam w stronę, w którą odszedł, pełna uschłej nadziei na Powrót. Nie potrafiłam, jak inne Tyry, stwierdzić faktu, postawić kropki po ostatnim słowie protokołu, przypieczętować istnienia NieMójProblemPieczęcią. Jak wytłumaczyć przesypujące się Iskry i rozbłyski Kryształu, gdy pewnego dnia zarys znajomej sylwetki wynurzył się z oleistego tłumu Fozów? Jak zdefiniować grę spojrzeń, w których kipiała treść i Emocje? Jak przekazać treść nieistniejącej więzi utkanej z filozoficznych przemyśleń, ciepłych gestów i przestrzennych rozmów  osrebrzonych świtem?


Czasem w procesie schematyzacji natrafiam na ostre skały problemów, których po prostu nie można ująć w ramy ani upchnąć w tabele. Nie ma też ich jak zwerbalizować, bo każda próba nazwania pokazuje tylko obdrapaną fasadę, bez możliwości zajrzenia głębiej w rozległe przestworza zrozumienia. Jak można przekazać Farom kreacyjny bezmiar Słowa? Jak wprowadzić w miękkie pokoje zachwytu? Jak zatrzymać rozpędzoną świadomość na detalu, który oglądany z dystansu nie ma wpływu na nic, co w racjonalnym świecie Fozów ma znaczenie? Prawdopodobnie się nie da, podobnie, jak nie da się wytłumaczyć, czym jest Wrażliwość. Tylko Kryształowi są w stanie przetransponować ubogi język schematyzacji i w poszukującej refleksji dotrzeć do iluminacyjnych sensów, takich, których nie da się wyrazić żadnym ze znanych słów. Po co więc na siłę wprowadzać w proces schematyzacji pozawerbalne i pozaintelektualne treści?  Dlaczego wymaga się od Tyrów, by sprowadzały do poziomu banału metafizyczne doznania, zawieszone gdzieś w połowie drogi między profanum a sacrum?


Trzymam w ręku egzemplarz "Sklepów cynamonowych", czytam i z każdym wypowiedzianym zdaniem przez Kryształ przelewa się fala Zatrzymań. Każda metafora rozbrzmiewa echem przekształcając kryształowe wnętrze w niezwykły instrument, w którym pojedyncze dźwięki spajają się w muzykę. Struna drga potrącona opadającym na nią gradem zachwyceń. Oniryczne pejzaże wyrastają w świadomości i porywają zagubiony intelekt w rejony, gdzie rządzi Wrażliwość. Tam, gdzie dotrą tylko Kryształowi.

piątek, 27 września 2013

Dywizjonizm

Zawieszam wzrok na oparciu nabrzmiałego deszczem nieba, by wymazać z pamięci magnetyczną, fascynującą NieObecność, skroplić myśli w jeden, poukładany strumień rozsądku i z teatralną swobodą wrócić przed impresjonistyczny portret NieZaistniałego, pełen ulotnych niuansów. Źrenice bładzą po nieregularnej tafli chmur, spacerują wśród palet szarości szukając wytchnienia, oddalenia i bezpowrotu, ucieczki przed pragnieniem interpretacji wciąż na nowo odkrywanych pokładów koloru. Jednolity dotychczas obraz rozpada się na tysiące detali, ukazując całą piekielną cudowność dywizjonizmu. Nie ma już NieZaistniałego. Z ogółu pospolitych cech nagle wynurzają się poszczególne plamy barw, pojedyncze punkty, dotknięcia pędzla, dowodzące perfekcji dzieła. Nie dostrzegam już całości, lecz jakby zawieszone w próżni detale, pełne mistrzowskiej precyzji. Dłoń zastygła w zamyśleniu ujawnia szlachetną długość palców o męskim, silnym kroju i kolorze lekkiej kawy. Uśmiech przestaje być częścią twarzy i konsoliduje się w subtelnym zarysie ust, w prawie niedostrzegalnym, unikatowym tiku kącika ust. Oczy oddają całe swoje jestestwo ironicznemu spojrzeniu uczepionemu pod regularnymi liniami brwi. Nieświadomie poszukuję detali, jakbym przez ich studium chciała odnaleźć poprawna interpretację calości, jakby zrozumienie ich bytu było kluczem do poznania najskrytszych tajemnic obrazu.

NieZaistniały oddala się i powraca niczym przypływ. Raz za razem znajduję to tu to tam jakiś fragment jego osobowości, okruch bursztynu, który zupełnie nie pasuje do garści podobnych okruchów, które trzymam w dłoni. Jest jak pokruszona, antyczna  mozaika, której cudowności można się domyślać po żmudnie zrekonstruowanym fragmencie, bez szans na zobaczenie całkowitej świetności.

Wracam spojrzeniem z poszarzałej deszczem ściany chmur. Mój wzrok wpada w studnię spojrzenia NieZaistniałego, pełną jasnych, zawadiackich iskierek. Jakieś słowa rozrzucone po stole jak kostki do gry - prowokują. Zbieram  kości, zamykam w dłoniach i rozgrywam kolejną partię rozmowy, niczym hazardzista, który nie może powstrzymać pragnienia odzyskania straconych chwil. Podejmuję grę.