mgły

mgły

piątek, 3 maja 2019

DobrySchemat

Stoję bosymi stopami na piachu. Patrzę w błękity. Otulam Kryształ odcieniami Wolności, bez horyzontu, bez ograniczeń. Zamykam oczy, by poczuć na twarzy chłodny wiatr i świeżość nieodkrytych światów. Skrzydła zaczynają łaskotać pod ciepłym ubraniem, które chciałabym zerwać, by unieść się w bezkres. Trwam bez Czasu. Bez potoku Zdarzeń i Słów. Trwam w sensie Istnienia.

***
DolinaMgieł rani moje plecy ostrzem kantów. Schemat rozrasta się, staje się twardy i jak stal wżyna się krwawo w każdy element Rzeczywistości. Piary, które miały pilnować Schematu, postanowiły go przebudować w imię WizjiJedynieSłusznej. Zgodnie z przyjętą koncepcją architektury Chaosu, rozebrały kamień po kamieniu dotychczasowy szkielet. Powolutku, każdy element owijając w muślinowe DobroOgółu. Pod łopoczącymi sztandarami WartościJedynieSłusznych zgromadziły zagubione w relatywizmie DolinyMgieł Fozy i wyznaczyły im równiutkie koryta Istnienia, bez Wątpliwości i Rozgałęzień. Rozzuchwalone Piary wstrzyknęły w krwiobieg DolinyMgieł narkotyk Manipulacji, zmieniając co chwila FaktOczywisty w FaktNiepodważalny, by za moment wmawiać wszem i wobec, że to FaktNiepowtarzalny jest FaktemOczywistym. Fozy uwierzyły, że LogikaZdarzeń minęła swój Sens i jedyną stałą są WartościJedynieSłuszne. Uwierzyły, że inne Fozy są  zagrożeniem dla DolinyMgieł i należy je zwalczyć. Dwie fozie armie okopały się na pozycjach swoich odmiennych światopogladów. Wznoszony powoli DobrySchemat ma twarde fundamenty Strachu, Agresji i Nietolerancji. Żelbetonowy szkielet PrzekonańJedynieSłusznych powoli zamyka horyzont, rozrasta się w klatkę. Tworzy arenę, na której za moment rozegra się dramat, powtórka z CzasuMinionego. 
Coraz częściej słyszę też skrzypienie Kryształu, narażonego na zderzenia z fanatyzmem Fozów. Zdarzenia rysują głębokie Rysy, a zajadłość DobregoSchematu rozsadza Kryształ po kawałku, niczym lód szklaną butelkę. Uciekam... Zatrzaskuję Kryształ w kruchej cielesności, obudowuję kokonem cynizmu i  ironii, uszczelniam resztkami determinacji. Sama buduję dla siebie pułapkę, pozornie bezpieczną kołyskę Mglistości. Aby ocalić Kryształ, muszę wygasić Iskry, uśpić refleksy Światła, zapaść się we Mgłę. Nie wiem, ile wytrwam wtulona w miękkość i nieprzenikliwość Mgieł, ze spętanymi Skrzydłami, bez Słów i Iskier. Na granicy spotkania z WielkąNiewiadomą.


piątek, 23 czerwca 2017

Ślad

Stoję po drugiej stronie. Daleko. Za szklistym parawanem. Bezpieczna. Odczytuję twarze, chwytam spojrzenia. Podchodzę blisko, zaglądam w oczy, jednocześnie będąc wystarczająco odległa, by nie pozwolić czytać z siebie, spoglądać w głębię Kryształu. Zatrzymuję kadry, które w ułamku sekundy stają się historią. Przestają istnieć. Spojrzenie tamtych oczu już nigdy się nie powtórzy. Ten uśmiech już nie istnieje. Czas bezlitośnie zaciera konteksty. Odarte z tu i teraz twarze są pustą wylinką tego, co już przepadło w potoku kolejnych zdarzeń.
W ogromnych galeriach Kryształu przechowuję zatrzymane obrazy nieistniejących już twarzy. Jakie byłyby ich rysy, gdyby mnie nigdy nie spotkały? Może mniej zmęczone? Może delikatniej wyrzeźbione? Może całkowicie inne, nie do rozpoznania?  Kim byłabym ja? Jakie szlify powstałyby w Krysztale, bez ich udziału? Jak wiele bym straciła? Jak dużo zyskała? Przesuwając wzrok po wspomnieniach, szukam nieistniejącej odpowiedzi.
Wciśnięta w rolę Tyra zbyt często zapominam o ciążącej u szyi odpowiedzialności. Skoncentrowana na wadze Schematu, wprzęgnięta w zaprzęg Tyrów, przycięta na wymiar CzasuOszacowywaniaFarów gubię to, co najistotniejsze - Słowa, Spojrzenia, Gesty. Jestem zbyt nieuważna, zbyt rozedrgana, by dostrzec rylec, który mam w dłoniach. Zapominam o jego sile, o tym, że każde moje słowo, każda reakcja może zostawić ślad, wyciąć w czyimś Krysztale drogowskaz, osadzić kompas, wypalić mapę. Nie znam właściwych dróg. Nie mam majątku gotowych odpowiedzi, więc dlaczego WielkiCynik pozwala, by moje istnienie zderzało się z innymi, wytrącało je z toru lub wprowadzało na odpowiednią trajektorię?
Twarze zatrzymane na matrycy wspomnień już nie istnieją. Są inne, starsze, przemienione przez Czas. Ich rzeczywistości już dawno nie przystają do mojej, a jednak gdzieś głęboko został ślad, którego wcale nie chciałam odcisnąć. To miały być skrzydła do lotu. Odwaga do buntu. Ciekawość tego, co dalej. Własna droga, daleka od mojej, niedoskonałej, pełnej błędów i zakrętów. 

sobota, 25 lutego 2017

PrzeRażenie

Rzeczywistość DolinyMgieł staje się coraz bardziej kubistyczna. Twarde kontury Schematu wdzierają się w każdy zakamarek, w każdą dziedzinę - przebijają, kaleczą, niszczą. Schemat rozrasta się do niespotykanych dotąd rozmiarów. Kuriozalnie i groteskowo. Tak bardzo, że spora część Fozów poczuła jego ciasnotę i poczęła się w nim nieporadnie rozpychać w imię ObronyWolności. Organizują te swoje ZbiorowePokrzykiwania ocienieni łopotem transparentów z hasłami będącymi lustrzanym odbiciem haseł adwersarzy.
Fozy nie tworzą już jednolitej, prostej i nieskomplikowanej masy, przemykającej między zwyczajnością kolejnych dni. W swojej ignorancji i zaciekłości podzieliły się na wyznawców PrawdyCałej i CałejPrawdy i stanęły naprzeciw siebie, obrzucając przeciwnika swoją wersją PółPrawdy i ĆwierćFaktu. Nie trzeba zbyt długo się przyglądać ich manewrom, by zauważyć całkowity bezsens obu stron i rosnącą, dziką zajadłość Piarów, stojących na czele tych i tamtych. Im mocniej okopują się jedni, tym zacieklej atakują drudzy, by po chwili, jak znudzone dzieci, zamienić się rolami. Spirala nakręca się do granic wytrzymałości, coraz mocniej wytyczając ramy Schematu wokół rozedrganej Rzeczywistości. 
W chaosie PrawdZmiennych Słowa tracą swoje znaczenia, stając się w zależności od potrzeb FaktemNiepodważalnym lub FaktemOczywistym. Przeskakują między byciem Hasłem a Definicją, zamieniają się  zdeformowanymi ciałami, jak maskami w karnawale, bez pewności swojej Prawdy. A Fozy czepiają się bezmyślnie tej fasady, bez jakiejkolwiek refleksji nad tym, że wnętrze pozostaje puste, że Idea, której służą, jest tylko wytartym Frazesem. 
PrawdaKryształu jest w świecie Fozów nie do przyjęcia - za prosta, za mocno relatywna. Kiedy się patrzy przez pryzmat Kryształu, widać zbyt wiele perspektyw, które zbiegają się w elementarne podstawy Istnienia. 


* * *
Wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego

.

niedziela, 5 czerwca 2016

Dziecko WielkiegoCynika

Przestrzeń otwiera się przede mną jak księga, pełną historii przedwiecznych, obecnych I nigdy nienadeszłych.  Czas zatrzymuje się, zapętla sam w sobie, przemiela moje istnienie zębatymi kołami galatyk nad głową, rozciera mój pył polodowcowym trwaniem krajobrazu.  Otoczona wiatrem, zapachem ziół, wypełniona po brzegi odgłosami ciszy, przesiąknięta majestatycznym spokojem lasów gubię swoją przemijalność. W relacji ze światem drzew, wiatrów o zapachu siana, lekkich głosów żurawi znajduję sens swojego tu i teraz. Sens chwilowy i odwieczny.  Przemijalny  i trwały. 

Jestem wszystkim, każdym z tych ziaren doskonałości Wielkiego Cynika, którego obecność jest niemal namacalna. Jestem w głosach skowronków, blaskach słońca na falach, w każdym z tych banałów,  pokręconego i nielogicznego świata Fozów, pełnego wielu niepotrzebnych słów, jazgotliwej potrzeby zaznaczania swojego istnienia.

Na ogromnej, skoszonej łące siedzimy razem, w niepoliczalnej liczbie obecności. Tworzymy jakąś niepojętą układankę  przenikających się historii,  opowiadanych  wieloma językami.

Tacy różni, tacy niepojęci. Dzieci WielkiegoCynika, rozrzucone po wszechświecie odłamki Kryształu. 



poniedziałek, 16 maja 2016

NieDopasowanie II

Niespokojnymi haustami spijam cierpki zapach świeżej zieleni. Uspokaja jak filiżanka gorzkiej herbaty sączona małymi łyczkami. Chłód wieczoru przywołuje zmysły do porządku, wciska je w dygoczące ciało i skupia na prostych i logicznych sprawach. Zimne krople nierównomiernie osiadają na skórze - jedna...druga...trzecia...Nie wiem, ile czasu pozwalam im błądzić po pociągniętych tuszem rzęsach, mieszać się z pudrem i wspomnieniami. Nie liczę. Trwam wciśnięta w zieleń mokrego lasu. Trwam. Mimo wszystko.
Deszcz pada coraz intensywniej, a ja czuję, jakbym rozpadała się pod dotykiem miękkich kropli. Wsiąkają we mnie, rozmaczają, rozpuszczają bezgłośnie. Jestem jednowymiarową, papierową wycinanką, sztucznym tworem rozpiętym w rzeczywistości, do której nie przystaję. Szukam swojego miejsca i wciąż czuję się obco - nie tu, nie tak, nie taka.
Każdego dnia bezgłośnie wchodzę w świat Fozów, z jedną, konkretna myślą - przetrwać do zmroku, zagonić się w codzienności i nie czuć tej odchłani, która cały czas otacza moje istnienie. Zacisnąć oczy, by nie uwolnić łez, zasznurować usta, by krzyk nie rozdarł normalności wokół, wbić paznokcie w dłonie, do fizycznego bólu, który na moment odwróci uwagę od nicości. Szukam ucieczek, by nie zauważać powtarzających się schematów, których nie umiem przezwyciężyć, które wciąż spychają mnie na krawędzie życia. A gdy przestaję uciekać, gdy pozwalam zmysłom na odczucie prawdy, Kryształ pęka od niewyobrażalnego bólu, który krwawo skrapla się na krawędziach. 

* * *
Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Nie wiem, czy mój czas w ogóle istnieje. Wciąż czuję, jakbym przynależała do innego świata. Może takiego, którego w ogóle nie ma. Mam wrażenie, jakbym prześlizgiwała się w czasie, który nigdy nie jest mój - jakbym rodziła się za wcześnie albo za późno, nigdy w porę. 



sobota, 12 grudnia 2015

Przechodzień

Słowa. W tłumie, zgiełku, pędzie miasta oplatały mnie Słowa. Przelatywały nad głową stadami niedokończonych wierszy, szły obok w szeptach pourywanych historii, ześlizgiwały się z budynków, drzew i śmietników, czekając tylko na podniesienie.
* * *
Idę rozświetloną ulicą. Godziny szczytu. Tłum. Nieobecne twarze, samochody, sygnał karetki, tramwaje. Wszyscy gnają, płyną ludzką lawą o setkach kończyn dolinami brukowanych chodników. Spojrzenie prześlizguje się po obiektach nie rozróżniając ich - człowiek, ławka, jakiś samochód, manekin na wystawie, słupek - wszystko zlewa się w jeden rzeczownik, przeszkodę do ominięcia. 
Dostosowuję krok, prawie biegnę, zajęta układaniem w myślach kolejnej listy spraw bez końca. Każde odhaczenie jednego obowiązku powoduje, że na jego miejsce natychmiast wskakuje następny. Idiotyczny constats, dowód na istnienie nieskończoności, nad której absurdem nie zatrzymuję rozpędzonych myśli. 
Z daleka wzrok przykuwa zbliżająca się sylwetka - jakiś chłopak, z wielką teczką na rysunki i nonszalancko opuszczonymi szelkami. Zastanawiam się, dlaczego moja myśl zatrzymała się na jego niepozornym obrazie i nagle uświadamiam sobie, że mężczyzna idzie spacerkiem. Jego ruch ma w sobie coś hipnotycznego, jest jak centrum poruszającej się spirali, jak obraz iluzoryczny, który za chwile okaże się artystycznym oszustwem. 
Człowiek jest coraz bliżej. Widzę zawadiacki kapelusz i garść ołówków wystających z kieszeni rozpiętego płaszcza. Dostrzegam wyraz twarzy - spokojny, ciepły uśmiech, zatrzymuje mi się w źrenicach i natychmiast odbija się w jego figlarnym spojrzeniu. Ułamek sekundy, zwolniony do granic wytrzymałości, napakowany szczegółami. Mijamy się. Za chłopakiem sunie mgiełka subtelnego zapachu perfum. Zatrzymuję się, oczarowana nutą fascynacji. Przez umysł przelatuje myśl, by się obejrzeć, ale od razu rezygnuję z takiego rozwiązania - trwam w chwili, nie szukam wyjaśnień ani doprecyzowań.
Kiedy ruszam dalej, oczy zaczynają widzieć, a Kryształ czuć. Powoli dostrzegam zapadający zmrok i światła miasta wschodzące ponad głowami. Zbieram Słowa, które nagle ujawniają swoją obecność, docierają do świadomości. Filozoficzna dysputa o przewadze hamburgerów nad kebabami, z niezwykłą żarliwością prowadzona za moimi plecami przez przejętych studentów, maluje uśmiech na ustach, a pożegnanie dwóch staruszek, pełne młodzieńczej pasji zapada w serce. 
Staję z boku, przy wystawie jakiegoś sklepu z butami. W witrynie odbija się płynący ulicą tłum, który nagle przestaje być bezkształtna masą i staje się splotem historii, nurtem opowieści o hamburgerach i książkach, o wykładach z rysunku i zmysłowych perfumach, o ukochanych psach i straconych złudzeniach, o spóźnieniach, które zmieniły wszystko i tramwajach, które nigdy nie przyjechały.  Wreszcie o mężczyźnie z teczką na rysunki, którego prowokacyjne spojrzenie odbija się w lustrze witryny. Nie odwracam się. Wiem, że odleciał. 

piątek, 4 grudnia 2015

Dom WielkiegoCynika

Wypchnięta na scenę  codzienności, gram bez wytchnienia swoją rolę, poruszana zdrewniałym sercem. Wstaję,  chodzę, siadam, śpię uwięziona w nieswoim ciele, pociągana linkami przywiązanymi do krzyżaka Czasu. Ja-Nieja. Ktoś. Bez myśli, bez celu, bez wzruszeń. Marionetka w obłędzie świata.
Kiedy weszłam w progi domu WielkiegoCynika, nagle pourywały się  wszystkie sznurki, jakby wielkie, ciężkie drzwi niczym skalpel odcięły wiązania zasznurowane rękami Lalkarza-Czasu.  Cisza rozlała się we mnie, napełniła żyły tętniącym spokojem. Skłębione myśli, porozwlekane we wszystkie strony, spanikowane i rozedrgane, potulnie wróciły do swojego nurtu.  Stanęłam na środku pustej nawy, zamknęłam oczy. Miękkość dywanu natychmiast wyrosła pod stopami, jakby tylko czekając by pochwycić i wyciszyć  moje kroki. Cisza przestała być jednolita. Pojawiła się w niej cała symfonia skrzypnięć, akordy  przekładanych stron w śpiewnikach, nieśmiałość kroków na marmurowej posadzce, szepty zapalanych świec.  Zapach, którego nigdy nie potrafiłam nazwać, zapach domu WielkiegoCynika zawirował w nozdrzach i dotarł do świadomości. Nie wiem, czym jest, ale zawsze, gdy go wdycham, przepełnia mnie jak wino amforę. Jest zapachem braku lęku, bliskości, wonią spokoju i pewności, powrotem z bardzo dalekiej podróży, bezpieczną przystanią czyjejś obecności, pewnością, że już wszystko będzie dobre.

Pierwsze dźwięki organów są  ciężkie, prawie wgniatają w posadzkę. Drgają w całym ciele, przenikają wszystkie tkanki. Milkną. Otwieram oczy i patrzę w górę, w wir kopuły. Na balkonach stoją ubrane na biało postacie ze świecami w dłoniach.  Ich śpiew porusza dawno zardzewiałą Strunę, Kryształ zaczyna drgać. Wpatrzona w górę mam wrażenie, jakby grawitacja nie istniała, a dźwięki unosiły mnie ponad wszystkie myśli, problemy, przyziemności.  Blask świec i muzyka rozbłyskują wzruszeniem na krawędzi rzęs. Gardło zaciska się i już wiem, że nie powstrzymam modlitwy łez, cichej spowiedzi z grzechu nieistnienia.