mgły

mgły

czwartek, 30 lipca 2015

Bilet

Chłód księżycowego światła przenika przez skórę. Srebrne igiełki poświaty lekko wbijają się w ciało, wstrzykując w krwiobieg lodowate poczucie pustki. Akupunktura nocy zalecza chaos dnia.
W spojrzeniu odbija się srebrny obraz księżyca, dalekie, przepełnione tęsknotą pragnienie poznania tego, co poza atmosferą, poza przestrzenią i czasem. W Krysztale  rośnie zamglone pragnienie ucieczki jak najdalej od maskowanej makijażem samotności, w rejony  z wyboru bezludne. W ciszę i obrazy galaktyk, w surowe pejzaże nieodkrytych kosmosów. One way ticket...

DolinaMgieł wydaje się czasem bardziej opustoszała niż bezkresne odmęty nieba, chociaż wszędzie pełno twarzy. Obcych. Bez związku.  Bez oczu, bez ust. Uciekam od ich pozornej obecności w ciszę własnych, kosmicznych mgławic, w poczucie bezdennej pustki, chłodu, smutku. Wiem, że  tylko krok dzieli mnie od kolejnej przepaści,  od gąbczastej  chmury wilgotnych Mgieł, a jednak nie potrafię wyrwać z żył księżycowej heroiny, pokonać lęku przed nowym dniem, wyjść z kokonu -  miękko-śmiertelnie-bezpiecznego. To trwanie, z jednej strony pełne wyboru, z drugiej niewoli, powoli mnie niszczy. Dusi. Nie potrafię otrząsnąć się z niego. Z każdą chwilą coraz wyraźniej słyszę złowieszczy pomruk Mgieł,  coraz mocniej czuję ich lodowaty powiew.

Patrzę w jasną  twarz księżyca i czuję jak jego srebrna poświata powoli wypełnia cały  Kryształ, aż po ściśniete gardło i  chłodem rzeźbi doliny, którymi toczą się lawiny kamiennych łez. Znów coś mnie woła Tam, w WielkąNiewiadomą, w ciszę i ciemność bezkresów,  w podróż, u kresu której jest błogie BezCzucie. One way ticket.

wtorek, 14 lipca 2015

NienarodzoneŚwiaty

Nurt przepływa gdzieś w dole, pod moimi stopami, szaroniebieską strugą chmur odbitych w kroplach wody. Na twarzy mam maskę wiatru, lekki woal zapachu orzeźwienia, niesiony z odległych przestrzeni. Zamykam oczy i powoli, bardzo powoli zaczynam słyszeć...  Świat Fozów, pełen zgiełku, zostawiam gdzieś za sobą, na granicy zurbanizowanego krajobrazu. Jego pośpiech, natłok informacji i zdań bez znaczenia, potoki twarzy bez historii i oczu bez spojrzenia. Uciekam od głośnej obecności, wykrawania przestrzeni wrzaskliwym egoizmem i drażniącego prawa do bycia centrum mojej uważności, zdobywanego hałaśliwym istnieniem, którego nie da się pominąć, nie zauważyć, obejść. Z dala od foziego świata zaczynam oddychać Słowem. Jestem.

Słowa zaczynają snuć się za mną jak nici babiego lata. Pojawiają się, łączą, tworząc ulotne konstrukcje, a po chwili już szybują dalej, znikają z pola widzenia pamięci, ulatują w stronę kogoś, kto będzie potrafił je zatrzymać, spleść z nich misterną tkaninę historii, uprząść w narrację. Przerzucam stronice zapisane niezwykłymi partyturami Słów, chłonę ich treść i nieoczywistość zestawień, zanurzam się w światy istniejące i nieistniejące zarazem. Nie mogę się nadziwić ilości kombinacji, niezwykłej pojemności znaczeń, wielowymiarowej formie Słów, które wymykają się definicjom. Im mocniej zanurzam w nie spragniony Kryształ, tym większe jest jego pragnienie, by zatrzymać smugi Słów, zbudować z nich filigranową konstrukcję nieistniejącego świata, utkać znaczeniowe pancerze dla nienarodzonych istnień i sprawić, by narodziły się w przestrzeni darowanego im czasu - na krótką chwilę wędrówki między prologiem a epilogiem.

W krysztale rozbłyskują na ułamek sekundy flesze opowieści. Porwane i niepełne negatywy postaci, bez twarzy i szczegółów. Wiem, że można wypełnić je sensami, wyżłobić w znaczeniach Słów zmarszczki indywidualności i wcisnąć w żyły życiodajną treść, ale moje dłonie są zbyt słabe, by utrzymać dłuto. Materia kartki nie poddaje się pociągnięciom rylca, a wyobraźnia, wciśnięta PrzedCzasem w Schemat nie umie poskładać elementów w mozaikę i z dystansu odczytać obrazu.

Słowa wypełniają aorty Kryształu, pulsują. Uwięzione krążą w zamkniętym obiegu, od czasu do czasu zostawiają swój ślad to tu to tam. Skraplają się na szlifach i skapują ciężkimi kroplami na wyjałowiony piasek, wsiąkają w graficzne kształty samych siebie.