Wypchnięta na scenę codzienności, gram bez wytchnienia swoją rolę,
poruszana zdrewniałym sercem. Wstaję,
chodzę, siadam, śpię uwięziona w nieswoim ciele, pociągana linkami
przywiązanymi do krzyżaka Czasu. Ja-Nieja. Ktoś. Bez myśli, bez celu, bez
wzruszeń. Marionetka w obłędzie świata.
Kiedy weszłam w progi domu
WielkiegoCynika, nagle pourywały się wszystkie sznurki, jakby wielkie, ciężkie
drzwi niczym skalpel odcięły wiązania zasznurowane rękami Lalkarza-Czasu. Cisza rozlała się we mnie, napełniła żyły
tętniącym spokojem. Skłębione myśli, porozwlekane we wszystkie strony, spanikowane
i rozedrgane, potulnie wróciły do swojego nurtu. Stanęłam na środku pustej nawy, zamknęłam oczy.
Miękkość dywanu natychmiast wyrosła pod stopami, jakby tylko czekając by pochwycić
i wyciszyć moje kroki. Cisza przestała
być jednolita. Pojawiła się w niej cała symfonia skrzypnięć, akordy przekładanych stron w śpiewnikach,
nieśmiałość kroków na marmurowej posadzce, szepty zapalanych świec. Zapach, którego nigdy nie potrafiłam nazwać,
zapach domu WielkiegoCynika zawirował w nozdrzach i dotarł do świadomości. Nie
wiem, czym jest, ale zawsze, gdy go wdycham, przepełnia mnie jak wino amforę.
Jest zapachem braku lęku, bliskości, wonią spokoju i pewności, powrotem z bardzo
dalekiej podróży, bezpieczną przystanią czyjejś obecności, pewnością, że już
wszystko będzie dobre.
Pierwsze dźwięki organów są ciężkie, prawie wgniatają w posadzkę. Drgają
w całym ciele, przenikają wszystkie tkanki. Milkną. Otwieram oczy i patrzę w
górę, w wir kopuły. Na balkonach stoją ubrane na biało postacie ze świecami w
dłoniach. Ich śpiew porusza dawno
zardzewiałą Strunę, Kryształ zaczyna drgać. Wpatrzona w górę mam wrażenie,
jakby grawitacja nie istniała, a dźwięki unosiły mnie ponad wszystkie myśli,
problemy, przyziemności. Blask świec i
muzyka rozbłyskują wzruszeniem na krawędzi rzęs. Gardło zaciska się i już wiem,
że nie powstrzymam modlitwy łez, cichej spowiedzi z grzechu nieistnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz