mgły

mgły

wtorek, 8 lutego 2011

Sinusoida

DolinaMgieł wznosi się kształtem nieskończonej sinusoidy istnienia, bez cienia prostych rozwiązań, z nielicznymi punktami zerowymi, granicami, których przekroczenie rozrzedza lub zagęszcza Mgły. Nie można ich ominąć, nie można zmienić parametrów i po prostu pójść innym szlakiem. Tu nie ma prostych. Istnienie Kryształowych to ciągłe wznoszenie się i opadanie, z nielicznymi chwilami równowagi, których  KryształoweDusze nieraz nie zauważają. Czasem, gdy udaje się dotrzeć na wierzchołek sinusoidy, Mgły przepuszczają odrobinę światła, podsycającego blask kryształu i wtedy KryształoweDusze żyją najpełniej. W tych nielicznych momentach, gdy stopy zanurzają się w maksimum, Kryształowi stają się integralną częścią uniwersum. Nawet Fozy nabierają do nich szacunku i są skłonne zauważyć ślady tajemniczej poświaty. 
Jednak większość KryształowychDusz dociera tam rzadko i tylko na ułamek blasku. Wczołguja się wycieńczone na wierzchołek, by już za moment ześliznąć się z niego i poddać władaniu gęstniejących Mgieł. W tym czasie światło zdąża tylko musnąć krawędzie kryształu, zaiskrzyć i podtrzymać jego urywany oddech. 
Najczęściej Kryształowi żyją wśród gęstych Mgieł, gdzieś w dolnym ekstremum. Czasem przez długie miesiące, czasem lata nie potrafią wydostać się z wilgotnych i zimnych jam sinusoidy. Drepczą w miejscu, ulegając złudzeniom Mgły, zmarznięci i obojętni na zmiany w DolinieMgieł.  Zdarza się także, że nie wydostają się  nigdy i zduszeni Mgłą, pozwalają swoim kryształom zgasnąć i rozsypać się w proch. 
Fozy zdają się nie dostrzegać sinusoidalnej natury Kryształowych uczepione swojej idealnie prostej i stabilnej funkcji istnienia. W swoim nieskomplikowanym systemie postrzegania nie uznają istnienia innych niż liniowe modeli egzystencji. Pogubione we Mgle KryształoweDusze uznają za ekscentryczne istoty zmożone jakąś egzotyczną chorobą. 
Nie jest łatwo istnieć w rytmie sinusoidy, w ciągłym cyklu wspinaczki i upadania, w ciągłym nieuchronnym lęku zmian. Można jednak przeprogramować kryształ, by chwytał więcej światła na szczycie, by mniej chłonął Mgły, ustabilizować blask i oświetlać nim najciemniejsze głębie sinusoidalnego istnienia. 
Operacja na żywym organizmie trwa. Każdego dnia wypruwam z kryształu cieniutkie jak pajęczyna nitki Mgły. Gdy mi się wydaje, że już jakąś uchwyciłam i mogę ją wyciągnąć, ta się rwie, rozdwaja, splątuje w gordyjskie węzły z tysiącem innych, jeszcze niezdefiniowanych pasm. Wiem, że mój kryształ wchłonął wiele Mgieł i mnóstwo nici tworzy w nim kołtun we wszystkich odcieniach szarości. Czasem tonę w bezradności, z palcami oplątanymi smugami Mgieł, porozdwajanymi, powiązanymi ze sobą w nielogiczne struktury i labirynty, gdzie wczoraj, dziś i jutro splatają się w jedną materię. Niekiedy Mgła jest tak nieprzenikniona, że nie widzę w niej własnych dłoni, a wyprute nici i nowe pasma zdają się stanowić idealną jedność, wrosłą dzikimi korzeniami w najgłębsze pokłady kryształu. Wtedy czuję na dłoni palce NieZwykłego, a za plecami stabilny mur jego sylwetki. Przez szarość przewierca się głos i mądrą radą podpowiada, jak wysnuć z przerażającego kłębowiska z pozoru nieistotny strzępek Mgły. Jakaś tajemnicza jasność odstrasza pełznące ku mnie macki Mgieł, sprawiając, że trzymają się na dystans i nie zatruwają kryształu swoimy szarymi ściegami. Wiem, że jakkolwiek gęste i nieprzeniknione byłyby Mgły, NieZwykły przeprowadzi mnie przez nie i nitka po nitce wyprujemy ich szarą obecność z kryształu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz