Rodzą się z pominięciem rachunku prawdopodobieństwa. Nigdy nie wiadomo, gdzie się pojawią, w którym pokoleniu, ani która rodzina da im schronienie. Wyglądają zupełnie zwyczajnie, żadnych znaków szczególnych, żadnych wyznaczników wyjątkowości. Trudno je spotkać na swej drodze, ale jeszcze trudniej rozpoznać pod pospolitą powłoką i dostrzec, że pod maską normalności, w najgłębszych zakamarkach istnienia noszą tajemnicę - KryształoweDusze - swój największy dar i najgorsze przekleństwo.
W każdej z nich zamknięta jest jasność, delikatna i rozmyta, ledwie dostrzegalna. Rozświetla ona wyjątkowy kryształ, najdelikatniejszą materię duszy. Trzeba niezwykłej subtelności, żeby go nie zadrapać, nie uszkodzić skazą głęboką i nieodwracalną. Kryształu bowiem nic nie chroni, prócz wątłej cielesności, przez którą bez trudu przenikają obłuda, ból, odrzucenie, rozpacz i bez pardonu wyrzynają głębokie rany, niszcząc idealne szlify. Czasem, gdy blizn jest zbyt wiele, KryształowaDusza traci swój nadprzyrodzony blask, by po jakimś czasie życia w półmroku rozpaść się na miliardy okruchów zwykłego szkła.
Żadna istota nie potrafi tak dogłębnie odbierać rzeczywistości jak KryształoweDusze. W kunsztownych szlifach, niby w labiryncie luster, odbija się każdy obraz, ze wszystkimi odcieniami perspektyw, by w końcu powrócić na zewnątrz utkany w słowa lub uwięziony w ramy talentu. Muzyka nie istnieje w krysztale sekwencją dźwięków, lecz rozszczepia się na idealnych krawędziach w widmo najsubtelniejszych emocji. Jednak najpiękniejsze w KryształowychDuszach są iskry. Pojawiają się nagle, przywołane nieistotnym zdarzeniem, słowem, obrazem, myślą. W kryształ duszy wpada impuls, niby pojedynczy promień słońca i zaczyna iskrzyć tęczowymi błyskami na wszystkich misternych szlifach, coraz szybciej, intensywniej, aż w końcu wybucha zachwytem niczym kanonada sztucznych ogni.
Do DolinyMgieł KryształoweDusze przybywają bardzo rzadko. Nie dla nich mroczno-wilgotna aura tego zapomnianego przez Życie miejsca.Trafiłam tu, gdy mój kryształ zaczął gasnąć. Przez jakiś czas roztaczał jeszcze eteryczny blask, lecz Mgła poradziła sobie z tą indywidualnością nadzwyczaj szybko. Uwiła wokół kryształu ciasny kokon, swoim lepkim cielskiem matując wszystkie ścianki i krawędzie . Potem jakby nigdy nic odpuściła, pozostawiając kryształ pozbawiony przejrzystości i światła, z wyraźnymi bliznami po głębokich ranach zadawanych przez lata. Teraz kryształ już nie świeci, Czasem tylko przebiega przez niego jakaś zagubiona iskra, szybko i nerwowo, jakby bała się, że zostanie przyłapana na tej niesubordynacji.
Najgorsze jednak jest to skrzypienie, podobne do dźwięku jaki wydaje rysowana kamieniem szyba. Od czasu do czasu kryształ poorany cięciami, wygasły i matowy zaczyna delikatnie skrzypieć. Najpierw zupełnie niewinnie, prawie niedosłyszalnie. Z każdą kolejną chwilą odgłos nabiera mocy, staje się bardziej doniosły i trudniejszy do zignorowania, by w końcu osiągnąć częstotliwość nie do zniesienia, na granicy obłędu.
Dawniej sądziłam, że to skrzypienie nie jest groźne, że z czasem zniknie lub znajdę sposób, by mu zaradzić. Ono jednak narastało i teraz wiem, że wcześniej czy później moja KryształowaDusza rozpadnie się na drobne kawałki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz