Światło w DolinieMgieł pojawia się rzadko, nadzwyczaj rzadko. Przeważnie wszystko spowite jest ciężką szarością, ołowianym półmrokiem, który czai się, by całym ciężarem wdeptać resztki jasności w ziemię. Nie wiem, czy istnieją tu pory dnia, nigdy ich nie widziałam, chociaż prawa wszech-świata przekonują mnie całym autorytetem astronomii, że powinnam je zauważyć. Może kiedyś w nie uwierzę. Przyjmę za dogmat istnienie poranka, południa i wieczoru, może nauczę się na pamięć ich wyznaczników i zacznę je wyznawać, wbrew logice i zmysłom.
Jedyny pewnik to noc. Przychodzi taka chwila, gdy szary półmrok staje się ciepłą i przytulną czernią, bez zbędnego spektrum odcieni. Noc nastaje nagle, jakby z zaskoczenia. Po prostu szarość gaśnie i już. Panowanie obejmuje bezpieczna i spokojna ciemność, głęboka i jednoznaczna.
Noc jest przewidywalna i przy niewielkiej wprawie można nią oddychać. Otwiera przestrzeń, wsysając mgły w krystalicznie czarne jądro, uwalnia na chwilę rzeczywistość od ich wilgotnej obecności. Noc nie mami oczu błędnymi ognikami kształtów, nie zapętla przestrzeni. Można w niej wędrować i poznawać niedostępne obszary, o ile przestanie się ufać swojej nieomylności i całkowicie zawierzy mądrości czerni. Wtedy stanie się porą wytchnienia, studnią orzeźwiających refleksji, źródłem krystalicznych, chłodnych inspiracji.
Trzeba tylko uważać, gdyż noc odchodzi niespodziewanie. Nieprzewidywalny przełącznik czasu zmienia położenie i w okamgnieniu wszystko wokół spowija szary półmrok, pełen ciężkich, mokrych mgieł. Zaczyna się kolejny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz