mgły

mgły

poniedziałek, 20 października 2025

ŚLUZ CZYLI PRZYPOWIEŚĆ O PRZEJRZYSTOŚCI

 Podczas swojej wędrówki przez DolinęMgieł spotkałam nowy rodzaj Foza. Od razu wzbudził moją czujność. Nie zachowywał się jak inne, z tą ich poczciwą zwyczajnością. O nie. Ten pokryty był śliskim, mażącym się śluzem. Za każdym razem, gdy go spotykałam, pozostawał mi w ustach posmak zgnilizny, a lepkość ciągnęła mi się przy butach jeszcze przez kilka dni. Starałam się nie zwracać na to uwagi, choć mój wewnętrzy kompas zawsze szalał, gdy Foz za bardzo się zbliżał.


Foz od początku próbował znaczyć DolinęMgieł swoim śluzem. To tu, to tam znajdowałam kolejne oblepione mazią elementy rzeczywistości – kamienie, rośliny, a nawet walające się tu i ówdzie resztki zostawione przez inne Fozy. Foz miał niezwykła zdolność – potrafił swoją wydzieliną połączyć różne elementy rzeczywistości, tworząc w DolinieMgieł niesamowite formy. Te jego rzeźby spajały w całość różne istniejące fragmenty świata, by nadać im nowy wymiar. Czasem zatrzymywałam się przy nich, by podziwiać kunszt. Nie miałam pojęcia, jak można z tak zwyczajnego budulca stworzyć jakość niespotykaną w DolinieMgieł.

Foz nie poprzestał jednak na tworzeniu. Krok po kroku znaczył swoją wydzieliną wszystko, co stanęło na jego drodze i wydawało się atrakcyjne. Początkowo bawiło mnie to nawet. Ta niewielkich rozmiarów istotka, żyjąca w gąbczastym kokonie własnego ego.  Przypatrywałam się Fozowi i zastanawiałam, jak bardzo trzeba być pogubionym, jak mocno ktoś musiał kiedyś wdeptać w ziemię to śluzowate poczucie wartości, że Foz z taką determinacją i zaangażowaniem śledzi każdy kamyczek, który jeszcze nie nosi znaku jego lepkiej obecności.  W sumie, nie przeszkadzało mi, że pełza sobie po DolinieMgieł. Tworzył przecież te swoje konstrukty.

Jednak Foz nie ograniczył swojej aktywności do kwiatków i kamyczków. Wymyślił sobie, że swoją śluzowatością pooznacza także skrawki powietrza. Przyglądałam się już temu z pewnym zaniepokojeniem. Dziwne było to, z jaką zaciętością produkuje coraz więcej lepkiej substancji. Z czasem powietrze stawało się coraz bardziej zgniłe, a śluz zaczął wlewać się w mój Kryształ. Początkowo osiadał tylko na krawędziach, ale im dłużej przebywałam w przestrzeni Foza, tym mocniej galaretowata maź wżerała się w szlify. Każda próba wyznaczenia Fozowi granicy, sprawiała, że wybuchał on nową porcją obrzydliwej brei, budując wokół siebie przekonanie niepodważalnego dogmatu. Czy można bowiem kwestionować to, że kamień może istnieć bez śluzowatej otoczki? Że cokolwiek może bez niej istnieć? Im bardziej rosło we mnie obrzydzenia do praktyk Foza, tym mocniej on rozgaszczał się w swoim prawie do zawłaszczania rzeczywistości.

Wpadłam na pomysł, że (chociaż nie do końca dogaduję się z Fozami), może spróbuję. W sumie – nie mam nic do stracenia i nawet lubię te dziwaczne istotki. Wiedziałam, że ten nowy rodzaj Foza i jego śluz jest momentami niezwykły, a stworzone konstrukcje wnoszą do DolinyMgieł coś niezwykle ważnego.  Doceniałam to, jednak rosnąca liczba oblepionych śluzem kawałków świata sprawiała, że coraz trudniej było się w nim poruszać, coraz ciężej oddychać.

Pewnego dnia zauważyłam, że  Foz usiłuje oblepić swoją mazią mój Kryształ – kawałek mnie, który budowałam latami, miał stać się jego. Zatrzymałam się, odetchnęłam i…starłam śluz z mojego Kryształu.  Są granice, których przekraczać nie wolno. Nawet w DolinieMgieł.

O, to naprawdę rozsierdziło Foza. Jak śmię protestować, przed byciem częścią J E G O kolejnej rzeźby? Przecież to zaszczyt zostać doczepioną do innych przedmiotów i oblepioną szczelnie śluzem! To honor oddać swój Kryształ, szlifowany latami w łapy oślizgłej gadziny. Wszak ona jest Alfą i Omegą. Absolutem. Drzewem Poznania Wiadomości Dobrego i Złego.

Zatrzymałam się, odetchnęłam i… ruszyłam na spacer po DolinieMgieł, by pozbierać różne przedmioty naznaczone śluzem Foza Rozłożyłam je sobie na stole. Wytarłam z oślizgłej substancji. Krok po kroku, detal po detalu przeanalizowałam ich strukturę, kolor i smak. Okazało się, że wydzielina Foza wcale nie jest transparentna. Kamień, który wydawał się złocisty, po wytarciu mazi, stał się nijaki, tracąc nawet swą kamieniowatość. Przecierałam oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć kolejnym odkryciom. Kwiat obrany z kleistej substancji, przestał być kwiatem. Zamiast niego leżała przede mną bezkształtna materia, która w okamgnieniu wżarła się w stół. Budowle Foza, tak piękne, okazały się  mamiącymi zmysły konstruktami, idealnie skrojonymi pod widza, który nie ośmieli się spojrzeć głębiej. Z przerażeniem patrzyłam na fakty, umyte pod strumieniem logiki.

Zatrzymałam się, odetchnęłam i… stanęłam przez Fozem. W dłoniach  trzymałam swoje spostrzeżenia i mapę z wyraźnie zaznaczonymi granicami naszego współistnienia w DolinieMgieł. Dialog.  Wydarzenia i słowa.  Nagie. Bez osądów. Bez śluzu. Takie, jakie są. Takie, jakie widzę.  Spisane bez emocji.   Wiem, że DolinaMgieł potrafi mylić osądy.  Potrafi nas mamić kombinacjami PółPrawd i ĆwierćFaktów.  Dlatego zaproponowałam, by zwołać Tyry. Chciałam położyć przed nimi w świetle swoje pytania i wysuszone logiką algorytmów fakty. Obok niech Foz położy swój oznaczony śluzem KawałekPrawdy. Niech Tyry zdecydują. Niech Tyry wyrażą zdanie. Niech Tyry sprawdzą.

O, to dopiero rozwścieczyło Foza! Jak śmię podważać jednostronnie skrojoną ŚwiętąPrawdę! Jakim prawem pytam! Skąd mam czelność wyznaczania Granic. Zgarnął przyniesione przeze mnie wątpliwości i wcisnął w najgłębszy zakamarek swojej śluzowatości. Głęboko. By na pewno żaden KawałekMojejPrawdy nie wystawał.  By przypadkiem Tyry nie miały do niego dostępu i nie mogły sobie wyrobić własnego zdania.  Napęczniał śluzem i z całą mocą wylał go na mnie, nadając mu wenecko-lustrzany odcień transparentności i troski o WspólnotęTyrów.

***
Siedzę w objęciach nocy i zeskrobuję z siebie resztki śluzu. Już wiem, że do DolinyMgieł zawita kolejny rodzaj Foza. Sama go tu zaproszę. Ugoszczę.  DolinaMgieł jeszcze chwilę będzie się lepiła, jeszcze jakiś czas smród obleśnej mazi będzie unosił się w powietrzu. Ale jestem szczęśliwa. W DolinieMgieł pojęcia wróciły na swoje miejsce. Przejrzystość jest przejrzysta. Fakt jest jednoznaczny. Prawda to Prawda.  Zaufanie to pewność intencji.  Przyjaźń to ochrona drugiego człowieka przed oślizgłymi mackami. Dla mnie dość proste. Kropka.

piątek, 3 maja 2019

DobrySchemat

Stoję bosymi stopami na piachu. Patrzę w błękity. Otulam Kryształ odcieniami Wolności, bez horyzontu, bez ograniczeń. Zamykam oczy, by poczuć na twarzy chłodny wiatr i świeżość nieodkrytych światów. Skrzydła zaczynają łaskotać pod ciepłym ubraniem, które chciałabym zerwać, by unieść się w bezkres. Trwam bez Czasu. Bez potoku Zdarzeń i Słów. Trwam w sensie Istnienia.

***
DolinaMgieł rani moje plecy ostrzem kantów. Schemat rozrasta się, staje się twardy i jak stal wżyna się krwawo w każdy element Rzeczywistości. Piary, które miały pilnować Schematu, postanowiły go przebudować w imię WizjiJedynieSłusznej. Zgodnie z przyjętą koncepcją architektury Chaosu, rozebrały kamień po kamieniu dotychczasowy szkielet. Powolutku, każdy element owijając w muślinowe DobroOgółu. Pod łopoczącymi sztandarami WartościJedynieSłusznych zgromadziły zagubione w relatywizmie DolinyMgieł Fozy i wyznaczyły im równiutkie koryta Istnienia, bez Wątpliwości i Rozgałęzień. Rozzuchwalone Piary wstrzyknęły w krwiobieg DolinyMgieł narkotyk Manipulacji, zmieniając co chwila FaktOczywisty w FaktNiepodważalny, by za moment wmawiać wszem i wobec, że to FaktNiepodważalny jest FaktemOczywistym. Fozy uwierzyły, że LogikaZdarzeń minęła swój Sens i jedyną stałą są WartościJedynieSłuszne. Uwierzyły, że inne Fozy są  zagrożeniem dla DolinyMgieł i należy je zwalczyć. Dwie fozie armie okopały się na pozycjach swoich odmiennych światopogladów. Wznoszony powoli DobrySchemat ma twarde fundamenty Strachu, Agresji i Nietolerancji. Żelbetonowy szkielet PrzekonańJedynieSłusznych powoli zamyka horyzont, rozrasta się w klatkę. Tworzy arenę, na której za moment rozegra się dramat, powtórka z CzasuMinionego. 
Coraz częściej słyszę też skrzypienie Kryształu, narażonego na zderzenia z fanatyzmem Fozów. Zdarzenia rysują głębokie Rysy, a zajadłość DobregoSchematu rozsadza Kryształ po kawałku, niczym lód szklaną butelkę. Uciekam... Zatrzaskuję Kryształ w kruchej cielesności, obudowuję kokonem cynizmu i  ironii, uszczelniam resztkami determinacji. Sama buduję dla siebie pułapkę, pozornie bezpieczną kołyskę Mglistości. Aby ocalić Kryształ, muszę wygasić Iskry, uśpić refleksy Światła, zapaść się we Mgłę. Nie wiem, ile wytrwam wtulona w miękkość i nieprzenikliwość Mgieł, ze spętanymi Skrzydłami, bez Słów i Iskier. Na granicy spotkania z WielkąNiewiadomą.


piątek, 23 czerwca 2017

Ślad

Stoję po drugiej stronie. Daleko. Za szklistym parawanem. Bezpieczna. Odczytuję twarze, chwytam spojrzenia. Podchodzę blisko, zaglądam w oczy, jednocześnie będąc wystarczająco odległa, by nie pozwolić czytać z siebie, spoglądać w głębię Kryształu. Zatrzymuję kadry, które w ułamku sekundy stają się historią. Przestają istnieć. Spojrzenie tamtych oczu już nigdy się nie powtórzy. Ten uśmiech już nie istnieje. Czas bezlitośnie zaciera konteksty. Odarte z tu i teraz twarze są pustą wylinką tego, co już przepadło w potoku kolejnych zdarzeń.
W ogromnych galeriach Kryształu przechowuję zatrzymane obrazy nieistniejących już twarzy. Jakie byłyby ich rysy, gdyby mnie nigdy nie spotkały? Może mniej zmęczone? Może delikatniej wyrzeźbione? Może całkowicie inne, nie do rozpoznania?  Kim byłabym ja? Jakie szlify powstałyby w Krysztale, bez ich udziału? Jak wiele bym straciła? Jak dużo zyskała? Przesuwając wzrok po wspomnieniach, szukam nieistniejącej odpowiedzi.
Wciśnięta w rolę Tyra zbyt często zapominam o ciążącej u szyi odpowiedzialności. Skoncentrowana na wadze Schematu, wprzęgnięta w zaprzęg Tyrów, przycięta na wymiar CzasuOszacowywaniaFarów gubię to, co najistotniejsze - Słowa, Spojrzenia, Gesty. Jestem zbyt nieuważna, zbyt rozedrgana, by dostrzec rylec, który mam w dłoniach. Zapominam o jego sile, o tym, że każde moje słowo, każda reakcja może zostawić ślad, wyciąć w czyimś Krysztale drogowskaz, osadzić kompas, wypalić mapę. Nie znam właściwych dróg. Nie mam majątku gotowych odpowiedzi, więc dlaczego WielkiCynik pozwala, by moje istnienie zderzało się z innymi, wytrącało je z toru lub wprowadzało na odpowiednią trajektorię?
Twarze zatrzymane na matrycy wspomnień już nie istnieją. Są inne, starsze, przemienione przez Czas. Ich rzeczywistości już dawno nie przystają do mojej, a jednak gdzieś głęboko został ślad, którego wcale nie chciałam odcisnąć. To miały być skrzydła do lotu. Odwaga do buntu. Ciekawość tego, co dalej. Własna droga, daleka od mojej, niedoskonałej, pełnej błędów i zakrętów. 

sobota, 25 lutego 2017

PrzeRażenie

Rzeczywistość DolinyMgieł staje się coraz bardziej kubistyczna. Twarde kontury Schematu wdzierają się w każdy zakamarek, w każdą dziedzinę - przebijają, kaleczą, niszczą. Schemat rozrasta się do niespotykanych dotąd rozmiarów. Kuriozalnie i groteskowo. Tak bardzo, że spora część Fozów poczuła jego ciasnotę i poczęła się w nim nieporadnie rozpychać w imię ObronyWolności. Organizują te swoje ZbiorowePokrzykiwania ocienieni łopotem transparentów z hasłami będącymi lustrzanym odbiciem haseł adwersarzy.
Fozy nie tworzą już jednolitej, prostej i nieskomplikowanej masy, przemykającej między zwyczajnością kolejnych dni. W swojej ignorancji i zaciekłości podzieliły się na wyznawców PrawdyCałej i CałejPrawdy i stanęły naprzeciw siebie, obrzucając przeciwnika swoją wersją PółPrawdy i ĆwierćFaktu. Nie trzeba zbyt długo się przyglądać ich manewrom, by zauważyć całkowity bezsens obu stron i rosnącą, dziką zajadłość Piarów, stojących na czele tych i tamtych. Im mocniej okopują się jedni, tym zacieklej atakują drudzy, by po chwili, jak znudzone dzieci, zamienić się rolami. Spirala nakręca się do granic wytrzymałości, coraz mocniej wytyczając ramy Schematu wokół rozedrganej Rzeczywistości. 
W chaosie PrawdZmiennych Słowa tracą swoje znaczenia, stając się w zależności od potrzeb FaktemNiepodważalnym lub FaktemOczywistym. Przeskakują między byciem Hasłem a Definicją, zamieniają się  zdeformowanymi ciałami, jak maskami w karnawale, bez pewności swojej Prawdy. A Fozy czepiają się bezmyślnie tej fasady, bez jakiejkolwiek refleksji nad tym, że wnętrze pozostaje puste, że Idea, której służą, jest tylko wytartym Frazesem. 
PrawdaKryształu jest w świecie Fozów nie do przyjęcia - za prosta, za mocno relatywna. Kiedy się patrzy przez pryzmat Kryształu, widać zbyt wiele perspektyw, które zbiegają się w elementarne podstawy Istnienia. 


* * *
Wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego

.

niedziela, 5 czerwca 2016

Dziecko WielkiegoCynika

Przestrzeń otwiera się przede mną jak księga, pełną historii przedwiecznych, obecnych I nigdy nienadeszłych.  Czas zatrzymuje się, zapętla sam w sobie, przemiela moje istnienie zębatymi kołami galatyk nad głową, rozciera mój pył polodowcowym trwaniem krajobrazu.  Otoczona wiatrem, zapachem ziół, wypełniona po brzegi odgłosami ciszy, przesiąknięta majestatycznym spokojem lasów gubię swoją przemijalność. W relacji ze światem drzew, wiatrów o zapachu siana, lekkich głosów żurawi znajduję sens swojego tu i teraz. Sens chwilowy i odwieczny.  Przemijalny  i trwały. 

Jestem wszystkim, każdym z tych ziaren doskonałości Wielkiego Cynika, którego obecność jest niemal namacalna. Jestem w głosach skowronków, blaskach słońca na falach, w każdym z tych banałów,  pokręconego i nielogicznego świata Fozów, pełnego wielu niepotrzebnych słów, jazgotliwej potrzeby zaznaczania swojego istnienia.

Na ogromnej, skoszonej łące siedzimy razem, w niepoliczalnej liczbie obecności. Tworzymy jakąś niepojętą układankę  przenikających się historii,  opowiadanych  wieloma językami.

Tacy różni, tacy niepojęci. Dzieci WielkiegoCynika, rozrzucone po wszechświecie odłamki Kryształu. 



poniedziałek, 16 maja 2016

NieDopasowanie II

Niespokojnymi haustami spijam cierpki zapach świeżej zieleni. Uspokaja jak filiżanka gorzkiej herbaty sączona małymi łyczkami. Chłód wieczoru przywołuje zmysły do porządku, wciska je w dygoczące ciało i skupia na prostych i logicznych sprawach. Zimne krople nierównomiernie osiadają na skórze - jedna...druga...trzecia...Nie wiem, ile czasu pozwalam im błądzić po pociągniętych tuszem rzęsach, mieszać się z pudrem i wspomnieniami. Nie liczę. Trwam wciśnięta w zieleń mokrego lasu. Trwam. Mimo wszystko.
Deszcz pada coraz intensywniej, a ja czuję, jakbym rozpadała się pod dotykiem miękkich kropli. Wsiąkają we mnie, rozmaczają, rozpuszczają bezgłośnie. Jestem jednowymiarową, papierową wycinanką, sztucznym tworem rozpiętym w rzeczywistości, do której nie przystaję. Szukam swojego miejsca i wciąż czuję się obco - nie tu, nie tak, nie taka.
Każdego dnia bezgłośnie wchodzę w świat Fozów, z jedną, konkretna myślą - przetrwać do zmroku, zagonić się w codzienności i nie czuć tej odchłani, która cały czas otacza moje istnienie. Zacisnąć oczy, by nie uwolnić łez, zasznurować usta, by krzyk nie rozdarł normalności wokół, wbić paznokcie w dłonie, do fizycznego bólu, który na moment odwróci uwagę od nicości. Szukam ucieczek, by nie zauważać powtarzających się schematów, których nie umiem przezwyciężyć, które wciąż spychają mnie na krawędzie życia. A gdy przestaję uciekać, gdy pozwalam zmysłom na odczucie prawdy, Kryształ pęka od niewyobrażalnego bólu, który krwawo skrapla się na krawędziach. 

* * *
Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Nie wiem, czy mój czas w ogóle istnieje. Wciąż czuję, jakbym przynależała do innego świata. Może takiego, którego w ogóle nie ma. Mam wrażenie, jakbym prześlizgiwała się w czasie, który nigdy nie jest mój - jakbym rodziła się za wcześnie albo za późno, nigdy w porę. 



sobota, 12 grudnia 2015

Przechodzień

Słowa. W tłumie, zgiełku, pędzie miasta oplatały mnie Słowa. Przelatywały nad głową stadami niedokończonych wierszy, szły obok w szeptach pourywanych historii, ześlizgiwały się z budynków, drzew i śmietników, czekając tylko na podniesienie.
* * *
Idę rozświetloną ulicą. Godziny szczytu. Tłum. Nieobecne twarze, samochody, sygnał karetki, tramwaje. Wszyscy gnają, płyną ludzką lawą o setkach kończyn dolinami brukowanych chodników. Spojrzenie prześlizguje się po obiektach nie rozróżniając ich - człowiek, ławka, jakiś samochód, manekin na wystawie, słupek - wszystko zlewa się w jeden rzeczownik, przeszkodę do ominięcia. 
Dostosowuję krok, prawie biegnę, zajęta układaniem w myślach kolejnej listy spraw bez końca. Każde odhaczenie jednego obowiązku powoduje, że na jego miejsce natychmiast wskakuje następny. Idiotyczny constats, dowód na istnienie nieskończoności, nad której absurdem nie zatrzymuję rozpędzonych myśli. 
Z daleka wzrok przykuwa zbliżająca się sylwetka - jakiś chłopak, z wielką teczką na rysunki i nonszalancko opuszczonymi szelkami. Zastanawiam się, dlaczego moja myśl zatrzymała się na jego niepozornym obrazie i nagle uświadamiam sobie, że mężczyzna idzie spacerkiem. Jego ruch ma w sobie coś hipnotycznego, jest jak centrum poruszającej się spirali, jak obraz iluzoryczny, który za chwile okaże się artystycznym oszustwem. 
Człowiek jest coraz bliżej. Widzę zawadiacki kapelusz i garść ołówków wystających z kieszeni rozpiętego płaszcza. Dostrzegam wyraz twarzy - spokojny, ciepły uśmiech, zatrzymuje mi się w źrenicach i natychmiast odbija się w jego figlarnym spojrzeniu. Ułamek sekundy, zwolniony do granic wytrzymałości, napakowany szczegółami. Mijamy się. Za chłopakiem sunie mgiełka subtelnego zapachu perfum. Zatrzymuję się, oczarowana nutą fascynacji. Przez umysł przelatuje myśl, by się obejrzeć, ale od razu rezygnuję z takiego rozwiązania - trwam w chwili, nie szukam wyjaśnień ani doprecyzowań.
Kiedy ruszam dalej, oczy zaczynają widzieć, a Kryształ czuć. Powoli dostrzegam zapadający zmrok i światła miasta wschodzące ponad głowami. Zbieram Słowa, które nagle ujawniają swoją obecność, docierają do świadomości. Filozoficzna dysputa o przewadze hamburgerów nad kebabami, z niezwykłą żarliwością prowadzona za moimi plecami przez przejętych studentów, maluje uśmiech na ustach, a pożegnanie dwóch staruszek, pełne młodzieńczej pasji zapada w serce. 
Staję z boku, przy wystawie jakiegoś sklepu z butami. W witrynie odbija się płynący ulicą tłum, który nagle przestaje być bezkształtna masą i staje się splotem historii, nurtem opowieści o hamburgerach i książkach, o wykładach z rysunku i zmysłowych perfumach, o ukochanych psach i straconych złudzeniach, o spóźnieniach, które zmieniły wszystko i tramwajach, które nigdy nie przyjechały.  Wreszcie o mężczyźnie z teczką na rysunki, którego prowokacyjne spojrzenie odbija się w lustrze witryny. Nie odwracam się. Wiem, że odleciał.