Wyszłam. Tak samo jak żyłam. W ciszy. Kilka niezbędnych do przetrwania rzeczy włożyłam do torby - słowa, emocje, zachwyty, palące rany, zmięte, zasuszone marzenia. Wszystko. Cały mój majątek. Cudze życie, podpatrywane przez szpary we mgle.
Wyszłam. Chciałam uciec z DomuMilczenia. Raz na zawsze opuścić Dolinę Mgieł. Zamykając za sobą drzwi, ostatni raz spojrzałam w oczy Domu. Przeszył mnie dreszcz, a mgła od razu znalazła drogę do gardła i zacisnęła na nim swoje smukłe dłonie. Niezbyt mocno. Ot tak, żeby przypomnieć o swojej obecności i sile. Znałam ją tyle lat. Wiedziałam, że nie zaciśnie mocniej oddechu, nie teraz.
Miałam ochotę roześmiać się sobie cynicznie w twarz, rzucić zjadliwą krytyką w swój intelekt, chwycić za pysk rozsądek i pokazać mu, że dał się zrobić na szaro jak pierszy lepszy amator. Patrzyłam w oczy DomuMilczenia, który zawsze wydawał mi się azylem. Cisza... lekka i bezpieczna. Miękka i taka pewna. Zawsze w końcu przychodziła, jak orzeźwiający, wieczorny wiatr po rozpalonym słońcem dniu. Wtulałam się w nią, powierzałam szepty i wierzyłam, że jest dobra. Tymczasem z zakamarków ciszy wypełzała mgła. Najpierw sporadycznie. W DomuMilczenia zaczęły się pojawiać niewidzialne pasemka. Snuły się to tu, to tam, jak nici babiego lata. Potem mgła zaczęła gęstnieć i stała się lepka. Oklejała powoli wszystko, rozrastając się i wsysając w siebie całe powietrze. Pokoje DomuMilczenia zrobiły się przeraźliwie duszne. W powietrzu cały czas wisiało przytłaczające i oślizłe cielsko mgły, wilgotnymi mackami przeszywając do szpiku kości. Szybko nauczyłam się poruszać wytyczonymi szlakami, żeby nie zanurzać się w szarej i gęstej atmosferze, którą z czasem przestałam zauważać. Moje oczy nie widziały żadnych mgieł. DomMilczenia jawił mi się wszystkimi barwami bajkowych pałaców, w których królewicz i królewna żyją zawsze długo i szczęśliwie.
Teraz widziałam go zupełnie innym. Stał przede mną zmęczony i poorany troskami, wyblakły i pokryty grzybem od ciągłej wilgoci, aż po dach zanurzony w mlecznej, lepkiej mgle. Spojrzałam w jego puste oczodoły. Nie było w nich nic, prócz zmęczenia, bezbrzeżnej rezygnacji i ciemności. Serce rozpadło się we mnie w bezdźwięczny płacz. Łzy wsiąknęły we mgłę, nie zwilżając nawet rąbka rzęs. Nie płakałam. Nie wyłam. Zespoliliśmy się w jedność ciszy z DomemMilczenia. Po raz ostatni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz