Chłód księżycowego światła przenika przez skórę. Srebrne igiełki poświaty lekko wbijają się w ciało, wstrzykując w krwiobieg lodowate poczucie pustki. Akupunktura nocy zalecza chaos dnia.
W spojrzeniu odbija się srebrny obraz księżyca, dalekie, przepełnione tęsknotą pragnienie poznania tego, co poza atmosferą, poza przestrzenią i czasem. W Krysztale rośnie zamglone pragnienie ucieczki jak najdalej od maskowanej makijażem samotności, w rejony z wyboru bezludne. W ciszę i obrazy galaktyk, w surowe pejzaże nieodkrytych kosmosów. One way ticket...
DolinaMgieł wydaje się czasem bardziej opustoszała niż bezkresne odmęty nieba, chociaż wszędzie pełno twarzy. Obcych. Bez związku. Bez oczu, bez ust. Uciekam od ich pozornej obecności w ciszę własnych, kosmicznych mgławic, w poczucie bezdennej pustki, chłodu, smutku. Wiem, że tylko krok dzieli mnie od kolejnej przepaści, od gąbczastej chmury wilgotnych Mgieł, a jednak nie potrafię wyrwać z żył księżycowej heroiny, pokonać lęku przed nowym dniem, wyjść z kokonu - miękko-śmiertelnie-bezpiecznego. To trwanie, z jednej strony pełne wyboru, z drugiej niewoli, powoli mnie niszczy. Dusi. Nie potrafię otrząsnąć się z niego. Z każdą chwilą coraz wyraźniej słyszę złowieszczy pomruk Mgieł, coraz mocniej czuję ich lodowaty powiew.
Patrzę w jasną twarz księżyca i czuję jak jego srebrna poświata powoli wypełnia cały Kryształ, aż po ściśniete gardło i chłodem rzeźbi doliny, którymi toczą się lawiny kamiennych łez. Znów coś mnie woła Tam, w WielkąNiewiadomą, w ciszę i ciemność bezkresów, w podróż, u kresu której jest błogie BezCzucie. One way ticket.