Podczas swojej wędrówki przez DolinęMgieł spotkałam nowy rodzaj Foza. Od razu wzbudził moją czujność. Nie zachowywał się jak inne, z tą ich poczciwą zwyczajnością. O nie. Ten pokryty był śliskim, mażącym się śluzem. Za każdym razem, gdy go spotykałam, pozostawał mi w ustach posmak zgnilizny, a lepkość ciągnęła mi się przy butach jeszcze przez kilka dni. Starałam się nie zwracać na to uwagi, choć mój wewnętrzy kompas zawsze szalał, gdy Foz za bardzo się zbliżał.
Foz od początku próbował znaczyć DolinęMgieł swoim śluzem. To tu, to tam znajdowałam kolejne oblepione mazią elementy rzeczywistości – kamienie, rośliny, a nawet walające się tu i ówdzie resztki zostawione przez inne Fozy. Foz miał niezwykła zdolność – potrafił swoją wydzieliną połączyć różne elementy rzeczywistości, tworząc w DolinieMgieł niesamowite formy. Te jego rzeźby spajały w całość różne istniejące fragmenty świata, by nadać im nowy wymiar. Czasem zatrzymywałam się przy nich, by podziwiać kunszt. Nie miałam pojęcia, jak można z tak zwyczajnego budulca stworzyć jakość niespotykaną w DolinieMgieł.
Foz nie poprzestał jednak na tworzeniu. Krok po kroku znaczył swoją wydzieliną wszystko, co stanęło na jego drodze i wydawało się atrakcyjne. Początkowo bawiło mnie to nawet. Ta niewielkich rozmiarów istotka, żyjąca w gąbczastym kokonie własnego ego. Przypatrywałam się Fozowi i zastanawiałam, jak bardzo trzeba być pogubionym, jak mocno ktoś musiał kiedyś wdeptać w ziemię to śluzowate poczucie wartości, że Foz z taką determinacją i zaangażowaniem śledzi każdy kamyczek, który jeszcze nie nosi znaku jego lepkiej obecności. W sumie, nie przeszkadzało mi, że pełza sobie po DolinieMgieł. Tworzył przecież te swoje konstrukty.
Jednak Foz nie ograniczył swojej aktywności do kwiatków i kamyczków. Wymyślił sobie, że swoją śluzowatością pooznacza także skrawki powietrza. Przyglądałam się już temu z pewnym zaniepokojeniem. Dziwne było to, z jaką zaciętością produkuje coraz więcej lepkiej substancji. Z czasem powietrze stawało się coraz bardziej zgniłe, a śluz zaczął wlewać się w mój Kryształ. Początkowo osiadał tylko na krawędziach, ale im dłużej przebywałam w przestrzeni Foza, tym mocniej galaretowata maź wżerała się w szlify. Każda próba wyznaczenia Fozowi granicy, sprawiała, że wybuchał on nową porcją obrzydliwej brei, budując wokół siebie przekonanie niepodważalnego dogmatu. Czy można bowiem kwestionować to, że kamień może istnieć bez śluzowatej otoczki? Że cokolwiek może bez niej istnieć? Im bardziej rosło we mnie obrzydzenia do praktyk Foza, tym mocniej on rozgaszczał się w swoim prawie do zawłaszczania rzeczywistości.
Wpadłam na pomysł, że (chociaż nie do końca dogaduję się z Fozami), może spróbuję. W sumie – nie mam nic do stracenia i nawet lubię te dziwaczne istotki. Wiedziałam, że ten nowy rodzaj Foza i jego śluz jest momentami niezwykły, a stworzone konstrukcje wnoszą do DolinyMgieł coś niezwykle ważnego. Doceniałam to, jednak rosnąca liczba oblepionych śluzem kawałków świata sprawiała, że coraz trudniej było się w nim poruszać, coraz ciężej oddychać.
Pewnego dnia zauważyłam, że Foz usiłuje oblepić swoją mazią mój Kryształ – kawałek mnie, który budowałam latami, miał stać się jego. Zatrzymałam się, odetchnęłam i…starłam śluz z mojego Kryształu. Są granice, których przekraczać nie wolno. Nawet w DolinieMgieł.
O, to naprawdę rozsierdziło Foza. Jak śmię protestować, przed byciem częścią J E G O kolejnej rzeźby? Przecież to zaszczyt zostać doczepioną do innych przedmiotów i oblepioną szczelnie śluzem! To honor oddać swój Kryształ, szlifowany latami w łapy oślizgłej gadziny. Wszak ona jest Alfą i Omegą. Absolutem. Drzewem Poznania Wiadomości Dobrego i Złego.
Zatrzymałam się, odetchnęłam i… ruszyłam na spacer po DolinieMgieł, by pozbierać różne przedmioty naznaczone śluzem Foza Rozłożyłam je sobie na stole. Wytarłam z oślizgłej substancji. Krok po kroku, detal po detalu przeanalizowałam ich strukturę, kolor i smak. Okazało się, że wydzielina Foza wcale nie jest transparentna. Kamień, który wydawał się złocisty, po wytarciu mazi, stał się nijaki, tracąc nawet swą kamieniowatość. Przecierałam oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć kolejnym odkryciom. Kwiat obrany z kleistej substancji, przestał być kwiatem. Zamiast niego leżała przede mną bezkształtna materia, która w okamgnieniu wżarła się w stół. Budowle Foza, tak piękne, okazały się mamiącymi zmysły konstruktami, idealnie skrojonymi pod widza, który nie ośmieli się spojrzeć głębiej. Z przerażeniem patrzyłam na fakty, umyte pod strumieniem logiki.
Zatrzymałam się, odetchnęłam i… stanęłam przez Fozem. W dłoniach trzymałam swoje spostrzeżenia i mapę z wyraźnie zaznaczonymi granicami naszego współistnienia w DolinieMgieł. Dialog. Wydarzenia i słowa. Nagie. Bez osądów. Bez śluzu. Takie, jakie są. Takie, jakie widzę. Spisane bez emocji. Wiem, że DolinaMgieł potrafi mylić osądy. Potrafi nas mamić kombinacjami PółPrawd i ĆwierćFaktów. Dlatego zaproponowałam, by zwołać Tyry. Chciałam położyć przed nimi w świetle swoje pytania i wysuszone logiką algorytmów fakty. Obok niech Foz położy swój oznaczony śluzem KawałekPrawdy. Niech Tyry zdecydują. Niech Tyry wyrażą zdanie. Niech Tyry sprawdzą.
O, to dopiero rozwścieczyło Foza! Jak śmię podważać jednostronnie skrojoną ŚwiętąPrawdę! Jakim prawem pytam! Skąd mam czelność wyznaczania Granic. Zgarnął przyniesione przeze mnie wątpliwości i wcisnął w najgłębszy zakamarek swojej śluzowatości. Głęboko. By na pewno żaden KawałekMojejPrawdy nie wystawał. By przypadkiem Tyry nie miały do niego dostępu i nie mogły sobie wyrobić własnego zdania. Napęczniał śluzem i z całą mocą wylał go na mnie, nadając mu wenecko-lustrzany odcień transparentności i troski o WspólnotęTyrów.
***
Siedzę w objęciach nocy i zeskrobuję z siebie resztki śluzu. Już wiem, że do DolinyMgieł zawita kolejny rodzaj Foza. Sama go tu zaproszę. Ugoszczę. DolinaMgieł jeszcze chwilę będzie się lepiła, jeszcze jakiś czas smród obleśnej mazi będzie unosił się w powietrzu. Ale jestem szczęśliwa. W DolinieMgieł pojęcia wróciły na swoje miejsce. Przejrzystość jest przejrzysta. Fakt jest jednoznaczny. Prawda to Prawda. Zaufanie to pewność intencji. Przyjaźń to ochrona drugiego człowieka przed oślizgłymi mackami. Dla mnie dość proste. Kropka.