Przypadek...zbieg okoliczności...zdarzenie, którego nie da się przewidzieć. Czasem ciężko uwierzyć, że coś dzieje się bez przyczyny, bez powodu. Ot tak. Po prostu.
Kilka dni temu zabierałam z DomuMilczenia kilka książek. Nic szczególnego, parę pozycji potrzebnych mi do nowego sezonu Schematyzacji Farów.. Wieczorem usiadłam na balkonie i zaczęłam je przeglądać, przypominać sobie spisy treści, zawartość. Wśród książek było moje ukochane z dzieciństwa wydanie Nowego Testamentu w wersji komiksowej. Otworzyłam książkę na chybił trafił i po raz enty przeczytałam przypowieść o miłosiernym Samarytaninie...
* * *
Środek miasta. Upał leje się z nieba, rozgrzewa do czerwoności każdą kroplę powietrza. Wracam do domu, marząc, by znaleźć się już w zacienionym pokoju, przy włączonym wiatraku, jednak jak na złość trafiam na "czerwoną falę". Raz po raz zatrzymuję się na światłach - upał, rozgrzane spaliny, brak ruchu powietrza...Koszmar.
Ruszam spod kolejnych świateł, skręcam na skrzyżowaniu i nagle...samochód gaśnie. Ot tak, bez przyczyny, bez ostrzeżenia zatrzymuje się na środku trzypasmówki. Robi mi się jeszcze bardziej gorąco. Odruchowo wciskam przycisk świateł awaryjnych. Próbuję odpalić... i udaje mi się zjechać bliżej brzegu jezdni. Znów gaśnie.
W torebce szukam telefonu i nagle uświadamiam sobie, że zostawiłam go razem z zakupami, w kuchni. Szlag. Upał. Nerwy. Bezradność.
Rozpędzone Fozy mijają mnie w swoich autach. Widzę zaciekawione spojrzenia, rozzłoszczone twarze, którym zatarasowałam drogę. Jakiś rozwścieczony Foz zwalnia, by mnie nawyzywać. Radiowóz przejeżdża obok, bez większego zainteresowania panowie policjanci spoglądają na moją strapioną minę nad otwartą maską. Ktoś inny, krzyczy, bym wystawiła trójkąt, okraszając tę uwagę odpowiednią dawką inwektyw. Fakt, w tym całym zamieszaniu zapomniałam o trójkącie. Stawiam.
Próbuję się skoncentrować i wymyślić, jak wybrnąć z tej sytuacji. Telefon...Jakoś trzeba zadzwonić, ale kto w erze telefonów komórkowych zna numery na pamięć?
Nagle przede mną zatrzymuje się samochód. Wysiada z niego facet i pyta, jak może pomóc, zastrzegając od razu, że nie zna się na samochodach... Rozmawiamy chwilę i człowiek proponuje, że zholuje mnie w jakieś mniej uciążliwe dla ruchu miejsce. A może do jakiegoś mechanika? A w ogóle to on tez jest z okolicy i właściwie, to nie ma problemu, by zholować samochód pod dom. Mężczyzna wyjmuje linkę, zaczepia samochód i jedziemy...
Na miejscu pytam, jak mogę się odwdzięczyć, a on na to, że nie trzeba. Że liczy się dla niego bezinteresowna pomoc i cieszy się, że mógł mnie poratować. Żegnamy się...
Gdy szok mija uświadamiam sobie, że nie spytałam człowieka o imię, nie pamiętam marki, koloru ani rejestracji samochodu, niczego, co pozwoliłoby mi odszukać mężczyznę i ... mimo wszystko jakoś mu podziękować.
Wracam do domu z przeświadczeniem, że mam dług wobec świata, że teraz ja powinnam komuś pomóc, kogoś wesprzeć. Puścić w świat ten gest człowieczeństwa, solidarności, bezinteresowności...
* * *
Włączam telewizor. Zaczyna się jakiś film. Oglądam. To "Podaj dalej" w reż. Mimi Leder - film o łańcuszku dobrych uczynków zapoczątkowanym przez małego chłopca. Przypadek?
* * *
Patrzę w roziskrzone gwiazdami niebo, które raz po raz zrzuca nam do nóg szanse na spełnienie marzeń. Sezon Perseid... Patrzę i nie mogę się wyzbyć wrażenia, że WielkiCynik znów puścił do mnie oko, że znowu postawił mi na drodze serię "zbiegów okoliczności", bym się o nie potknęła i otworzyła szerzej oczy, coś zobaczyła. Nie do końca wiem, o co mu chodzi tym razem, ale jestem pewna, że niedługo się dowiem, gdy znów coś stanie się "przypadkiem".